Credit Line: Honorata Ławrynowicz |
Władcy much?
Dziecko jest kimś, kto z reguły budzi w nas pozytywne uczucia. To istota bezbronna i bezradna, którą winniśmy kochać, otaczać opieką i chronić. Wydaje się niemożliwym, by dzieci, największy skarb każdej ludzkiej społeczności, budziły w jej dorosłych przedstawicielach przerażenie.
A jednak - w Ugandzie, „W kraju Aczolich dzieci, szczególnie po zmroku, wywoływały w ludziach niepohamowany, choć bacznie skrywany lęk. Na widok dzieci pracujący w polu wieśniacy rzucali wszystko i brali nogi za pas”[1].
Po krwawych rządach Amina i Obote wydawałoby się, że najgorsze minęło i już nic gorszego nie może się w Ugandzie wydarzyć. I choć w wielu rejonach sytuacja rzeczywiście zaczęła ulegać poprawie, to północ kraju została dotknięta koszmarem, przy którym poprzednie potworności wydawały się niewinną zabawą. Grozę wzmagał fakt, że sprawcami terroru stały się najniewinniejsze z istot – dzieci.
Fot. Krzysztof Miller / AG |
„Pojawiły się nagle, prawie niepostrzeżenie. Wyłaniały się z ciemności, spod ziemi jak zjawy. Zmierzały pieszo, dziesiątkami ze wszystkich stron, do niemal wymarłego, pogrążonego w przedburzowej ciszy miasta. Szły pewnie, bez pośpiechu, jak ktoś powtarzający po raz tysięczny czynność doskonale mu znaną i niekryjącą już żadnej tajemnicy”[2].
Czyż nie brzmi to jak fragment horroru? Dzieci, o których mowa wyżej, nocą biorące w posiadanie miasto, oddawane im przez dorosłych zabarykadowanych w swoich domach, są tylko dziećmi – wędrują kilometrami, by noc, czas upiorów, spędzić tam, gdzie mają szansę przetrwać i nie stać się częścią piekielnej machiny. Bowiem noce w kraju Aczolich należą dzieci-wojowników, dzieci-potworów, które niepostrzeżenie wyłaniają się nagle z czerni wokół bezbronnych wiosek i obozów uchodźców. Po ich przejściu zostają zgliszcza i przeraźliwie okaleczone trupy, a dziecięcy oddział zwycięsko eskortuje kolejną grupę porwanych rówieśników, którzy mają powiększyć grono żołnierzy Bożej Armii.
„Najlepiej się do tego nadają te najmłodsze […]. Osiem, dziewięć lat, nie starsze. Takie już są wystarczająco samodzielne i silne, żeby rozumieć i robić, co się im każe. A jednocześnie za małe, by rozróżnić dobro i zło. Można je jeszcze wszystkiego nauczyć”[3].
Porwania i wykorzystywanie dzieci, także jako żołnierzy, na terenach ogarniętych wojennymi zawieruchami nie było i nie jest czymś wyjątkowym. Dzieci-żołnierzy można spotkać także w Mozambiku, Kongo, Sudanie, Afganistanie czy też w Kambodży i Kolumbii. Ale tam walczącymi armiami dowodzą dorośli.
Porwania i wykorzystywanie dzieci, także jako żołnierzy, na terenach ogarniętych wojennymi zawieruchami nie było i nie jest czymś wyjątkowym. Dzieci-żołnierzy można spotkać także w Mozambiku, Kongo, Sudanie, Afganistanie czy też w Kambodży i Kolumbii. Ale tam walczącymi armiami dowodzą dorośli.
Autor zdjęcia: Wojciech Jagielski (wyborcza.pl) |
„Boża Armia była chyba jedynym na świecie, a może i w historii wojskiem dzieci, które toczyło wojny z dorosłymi i dokonywało zbrodni i okrucieństw, na jakie dorośli by się nie poważyli. […] Na północy Ugandy, poza nielicznymi najważniejszymi przywódcami, takimi jak Joseph Kony […] niemal wszyscy partyzanci z Bożej Armii byli dziećmi”[4].
Spełniła się pisarska wizja Goldinga z „Władcy much”? Nie! Ugandyjscy władcy much nie ukształtowali się sami. To dorośli stworzyli potwora, szatańskie perpetuum mobile, które raz wprawione w ruch zataczało coraz szersze koła, wciągało w swoje tryby coraz to nowe ofiary, zmuszając je by stały się jego częścią i podtrzymywały ten, wydający się nie mieć końca, koszmar.
To tam, do krainy władców much, zabiera nas w swojej najnowszej książce Wojciech Jagielski.
To tam, do krainy władców much, zabiera nas w swojej najnowszej książce Wojciech Jagielski.
Obszerne informacje na temat historii Ugandy i jej najbliższych sąsiadów tworzą solidne fundamenty, na których wspiera się opowieść o dzieciach z Bożej Armii. Liczne dygresje pozwalają złapać oddech, uwolnić się na chwilę od koszmaru – są jak koło ratunkowe, które nie pozwala czytelnikowi zatonąć w morzu okrucieństwa i krwi.
Fot. Małgorzata Koroblewska |
Ogromny dystans autora do relacjonowanych zdarzeń pozbawił opowieść znamion sensacji, ale jednocześnie sprawił, że momentami miałam wrażenie, iż czytam suchy, bezosobowy raport. Czułam się osamotniona i bezradna wobec natłoku własnych uczuć. Ale może tak być musi – każdy powinien stanąć wobec tych faktów sam i przeżyć je we własnym wnętrzu.
Wojciech Jagielski "Nocni wędrowcy" |
---
[1] Wojciech Jagielski, „Nocni wędrowcy”, wyd. W.A.B., 2009, s. 67.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 91.
[1] Wojciech Jagielski, „Nocni wędrowcy”, wyd. W.A.B., 2009, s. 67.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 65.
[4] Tamże, s. 91.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz