Credit Line: Steve Evans |
Rozmowy z niewidzialnymi
Liao Yiwu jest chińskim poetą, muzykiem, reporterem i pisarzem. Za protest wobec masakry na placu Tian’anmen został uwięziony przez władze chińskie. Mimo prześladowań nie porzucił działalności literackiej. Już w więzieniu prowadził rozmowy ze współtowarzyszami, a po wyjściu na wolność kontynuował dokumentowanie życia obywateli chińskich pochodzących z najuboższych warstw społecznych. Efektem jego spotkań jest książka „Wywiady z ludźmi z dolnych szczebli drabiny społecznej”, zawierająca sześćdziesiąt wywiadów - w większości z ludźmi z marginesu społecznego. „Prowadzący umarłych” to wybór trzydziestu z tych rozmów z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i początku wieku obecnego – najnowsze pochodzą z roku 2005.
Costume Butuo Sichuan by JialiangGao |
Liao Yiwu ma niesamowity dar odkrywania i docierania do ludzi na pierwszy rzut oka niepozornych, mających jednak do opowiedzenia historie nawet jeśli nie niecodzienne i wyjątkowe, to w każdym razie takie, które w niedługim czasie zasypałby kurz niepamięci. Jego rozmówcy z zasady są osobami starszymi i te rozmowy to zapis ich życia, którego duża część przypadła na okres Chin maoistycznych. Ale warto zwrócić uwagę, że Liao Yiwu spotyka się z nimi teraz, we współczesnej rzeczywistości, w której ich status nie uległ zmianie.
Najbardziej zainteresowali mnie przedstawiciele zawodów odchodzących w szybkim tempie w niebyt - umierają ich wykonawcy, zanikają stare obyczaje. Rozmowy z nimi czasem czyta się z odrobiną nostalgii, a czasem z niedowierzaniem, że wciąż jeszcze pozostawiają ślady na ziemi, chociaż należą do innej epoki.
Najbardziej zainteresowali mnie przedstawiciele zawodów odchodzących w szybkim tempie w niebyt - umierają ich wykonawcy, zanikają stare obyczaje. Rozmowy z nimi czasem czyta się z odrobiną nostalgii, a czasem z niedowierzaniem, że wciąż jeszcze pozostawiają ślady na ziemi, chociaż należą do innej epoki.
Do takich należy wywiad zatytułowany „Zawodowy żałobnik”. Funkcja płaczek na pogrzebach była dość powszechna w wielu społecznościach, jednak nie wszędzie wykształcił się z niej, tak jak w Chinach, zawód, ba, powstały całe grupy specjalizujące się w fachu opłakiwania zmarłych.
„Zwykle ludzie, którzy stracili członka rodziny, płaczą (…). Prędko ogarnia ich smutek, a kiedy dociera do samego serca, doznają szoku albo mdleją. Z kolei my, jak tylko wprawimy się w odpowiedni nastrój, potrafimy panować nad emocjami i improwizować z pełną swobodą”* – tłumaczy Li Changgeng, który od dwunastego roku życia pracuje jako żałobnik. I z dumą zaznacza, że pierwszym wykonawcą tego zawodu był sam Konfucjusz.
A nie jest to, wbrew pozorom, zajęcie proste ani łatwe; wymaga wielu lat nauki oraz zdobywania doświadczenia w grze na suona (rodzaj fletu), śpiewaniu pogrzebowych pieśni i zawodzeniu. I nawet to nie gwarantuje sukcesu, jeśli na tym samym terenie znajdą się dwie konkurujące ze sobą grupy. Ale, jak się okazuje, zawodowa wirtuozeria może pomóc - nawet jeśli za tą drugą grupą stoi miejscowa triada.
„Zwykle ludzie, którzy stracili członka rodziny, płaczą (…). Prędko ogarnia ich smutek, a kiedy dociera do samego serca, doznają szoku albo mdleją. Z kolei my, jak tylko wprawimy się w odpowiedni nastrój, potrafimy panować nad emocjami i improwizować z pełną swobodą”* – tłumaczy Li Changgeng, który od dwunastego roku życia pracuje jako żałobnik. I z dumą zaznacza, że pierwszym wykonawcą tego zawodu był sam Konfucjusz.
A nie jest to, wbrew pozorom, zajęcie proste ani łatwe; wymaga wielu lat nauki oraz zdobywania doświadczenia w grze na suona (rodzaj fletu), śpiewaniu pogrzebowych pieśni i zawodzeniu. I nawet to nie gwarantuje sukcesu, jeśli na tym samym terenie znajdą się dwie konkurujące ze sobą grupy. Ale, jak się okazuje, zawodowa wirtuozeria może pomóc - nawet jeśli za tą drugą grupą stoi miejscowa triada.
Credit Line: Christof Berger |
Wywiad „Prowadzący umarłych” nie został przeprowadzony z reprezentantem zawodu, lecz z człowiekiem, który miał okazję osobiście zetknąć się z przedstawicielami tej profesji. Chociaż więcej o nich krąży legend i przerażających opowieści niż prawdziwych relacji, to jednak istnieli naprawdę i w wielu przypadkach stanowili jedyny ratunek dla zmarłych poza granicami rodzinnych stron i ich bliskich: pomagali im połączyć się z domami i duchami przodków. Podobnie jak wykonawcy wielu innych tradycyjnych zawodów związanych ze starą kulturą i religią, byli tępieni przez władze CHRL jako propagatorzy zabobonów i burżuazyjnych przesądów.
Wstrząsnęła mną do głębi rozmowa z człowiekiem, który niemal przez całe życie był (i nadal pozostaje) izolowany od miejscowej społeczności, gdyż uznany został za trędowatego. Tylko dlatego, że słowa „Wąż Ma” (święty wąż) brzmią podobnie do słowa „trąd” (mafenbing), zamknięto go na wiele lat w ośrodku dla trędowatych, a gdy już go opuścił – nie pozwolono mu wrócić do rodzinnej wioski. Człowiek ten niedawno został chrześcijaninem: modli się do Boga o… ochronę przed klątwą węża Ma i dziękuje za to, że sąsiedzi uchronili go przed nieszczęściem, paląc na stosie jego pierwszą żonę…
Jeden z zabawniejszych wywiadów został przeprowadzony w więzieniu z mężczyzną, który – kopiując metody zastosowane przez swego historycznego poprzednika – siebie ogłosił cesarzem, a swoje rodzinne miasteczko w prowincji Syczuan niezależnym królestwem. Przy pomocy popleczników zdobył i uczynił swym pałacem miejscowy szpital, a jego pierwszym posunięciem było spalenie środków antykoncepcyjnych – co przyniosło mu uznanie większości mieszkańców, przeciwnych polityce „jednego dziecka” – i… przywrócił tradycję konkubinatu cesarskiego. Oczywiście, jak i jego poprzednika, spotkała go za to zasłużona kara. Spędzając czas w więzieniu żałuje, że postawił na historię; teraz spędza czas studiując nowe technologie.
Wstrząsnęła mną do głębi rozmowa z człowiekiem, który niemal przez całe życie był (i nadal pozostaje) izolowany od miejscowej społeczności, gdyż uznany został za trędowatego. Tylko dlatego, że słowa „Wąż Ma” (święty wąż) brzmią podobnie do słowa „trąd” (mafenbing), zamknięto go na wiele lat w ośrodku dla trędowatych, a gdy już go opuścił – nie pozwolono mu wrócić do rodzinnej wioski. Człowiek ten niedawno został chrześcijaninem: modli się do Boga o… ochronę przed klątwą węża Ma i dziękuje za to, że sąsiedzi uchronili go przed nieszczęściem, paląc na stosie jego pierwszą żonę…
Jeden z zabawniejszych wywiadów został przeprowadzony w więzieniu z mężczyzną, który – kopiując metody zastosowane przez swego historycznego poprzednika – siebie ogłosił cesarzem, a swoje rodzinne miasteczko w prowincji Syczuan niezależnym królestwem. Przy pomocy popleczników zdobył i uczynił swym pałacem miejscowy szpital, a jego pierwszym posunięciem było spalenie środków antykoncepcyjnych – co przyniosło mu uznanie większości mieszkańców, przeciwnych polityce „jednego dziecka” – i… przywrócił tradycję konkubinatu cesarskiego. Oczywiście, jak i jego poprzednika, spotkała go za to zasłużona kara. Spędzając czas w więzieniu żałuje, że postawił na historię; teraz spędza czas studiując nowe technologie.
Credit Line: longtrekhome |
W książce przedstawione została również rozmowy: z przedstawicielką Falun Gong – grupy, która propaguje doskonalenie ciała i umysłu poprzez medytacje i ćwiczenia, a której działalność została w Chinach zakazana, kiedy okazało się, że zdobywa coraz większą popularność i liczba jej członków przekracza siedemdziesiąt milionów; z opatem klasztoru buddyjskiego; z ulicznymi grajkami; mistrzem feng shui; handlarzem kobiet; i wielu innymi, których los pozostałby nieznany, gdyby nie spotkanie z pisarzem.
Tym, którzy są zdecydowanie przeciwni lekturom książek nietłumaczonym bezpośrednio z języka ojczystego autora chciałabym powiedzieć, że polska tłumaczka angielskojęzycznego przekładu – który sam autor uznał za podstawę do tłumaczeń na inne języki - świetnie, moim zdaniem, wywiązała się z zadania. Jak sama pisze, zminimalizowała dziwaczności językowe wersji angielskiej, mające uwypuklić sposób mówienia bohaterów wywiadu. I był to chyba doskonały pomysł, bo obawiam się, że w oddanie ich w wersji polskiej mogłoby – zamiast uwypuklić – zatrzeć wrażenie „obcości” i być może uczynić tekst śmiesznym w miejscach zupełnie nieoczekiwanych.
Tym, którzy są zdecydowanie przeciwni lekturom książek nietłumaczonym bezpośrednio z języka ojczystego autora chciałabym powiedzieć, że polska tłumaczka angielskojęzycznego przekładu – który sam autor uznał za podstawę do tłumaczeń na inne języki - świetnie, moim zdaniem, wywiązała się z zadania. Jak sama pisze, zminimalizowała dziwaczności językowe wersji angielskiej, mające uwypuklić sposób mówienia bohaterów wywiadu. I był to chyba doskonały pomysł, bo obawiam się, że w oddanie ich w wersji polskiej mogłoby – zamiast uwypuklić – zatrzeć wrażenie „obcości” i być może uczynić tekst śmiesznym w miejscach zupełnie nieoczekiwanych.
Liao Yiwu "Prowadzący umarłych" |
- - -
Liao Yiwu, „Prowadzący umarłych: Opowieści prawdziwe: Chiny z perspektywy nizin społecznych”, przeł. z języka angielskiego Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo „Czarne”, 2011, s. 21-22.
Liao Yiwu, „Prowadzący umarłych: Opowieści prawdziwe: Chiny z perspektywy nizin społecznych”, przeł. z języka angielskiego Agnieszka Pokojska, Wydawnictwo „Czarne”, 2011, s. 21-22.
Nie ma to jak komunizm, gdy wszystko, co dawne, chce się z ziemią zrównać. Acz trzeba uczciwie przyznać, że i kapitalistyczny walec nieźle sobie z tym radzi. ;-) Poczytam, poczytam, przynajmniej o tych żałobnikach, jak uda mi się dorwać tę książkę w biblio, co okazuje się zadaniem niełatwym. Ale cierpliwości. :-)
OdpowiedzUsuńWalec to walec... ideowe podkłady niewiele zmieniają... jedzie i niszczy wszystko, co mu w drogę wejdzie. :) Jakby co, to poczekaj jeszcze trochę cierpliwie... Mam jeszcze nową Liao Yiwu "Bóg jest czerwony" - tym razem o rozkwicie chrześcijaństwa w Chinach. Patrząc na chrześcijanina z wywiadu pt. "Trędowaty" i pamiętając, że kościołami zawiadują władze partyjne może to być rodzynek. I mogą obie wyruszyć w podróż. A na razie ja wyruszam i już nie mogę się doczekać jutra. :)
UsuńOK! Ale najpierw zobaczę, jak mi "Prowadzący" podejdzie. Tymczasem szczęśliwej drogi i super wakacji! :-)
UsuńDziękuję! Wakacje to piękna rzecz! Powroty bywają nieco bolesne, ale mają też dobre strony! Widziałam, że Kapuściński "zapuścił" u Ciebie korzenie - cieszę się, bo i mnie swoimi opowieściami zauroczył, chociaż czasem trudno traktować go jako "czystego" reportera oddającego jedynie zastaną rzeczywistość.
UsuńAno zapuścił! Teraz na tapecie "Jeszcze dzień życia". Reporter czysty czy nieczysty, reportaże fiction czy non-fiction, dla mnie to drugorzędna sprawa. Uważam, że nie trzeba ściśle trzymać się faktów, żeby mówić prawdę.
UsuńMasz rację, prawdę można przekazywać na różne sposoby. A jeszcze jak ją się przekazuje tak pięknym językiem obcowanie z takim przekazem to czysta przyjemność. "Jeszcze jeden dzień życia" jest rewelacyjny; u mnie na równi z "Imperium". Jestem z tych - podobno jego czytelnicy dzielą się na dwie grupy - którzy wielbią jego reportaże, lecz nie przepadają za "Lapidariami".
UsuńPS. Czyżby "ugryzł" Cię Domosławski? Przyznam, że nie czytałam jego biografii Kapuścińskiego, podobnie jak innych, które powstają jak grzyby po deszczu. W tym względzie wystarczają mi książki portretowanego autora. Na inne przyjdzie czas -teraz jest na nie jeszcze za wcześnie.
Nie, Domosławski nie ugryzł mnie; nie miał sposobności. Nie czytałam "Kapuścińskiego non-fiction", więc nie mogę wypowiadać się o tej biografii, ale w temacie chyba tak. ;-)
Usuń"Jeszcze dzień życia" już skończyłam, świetne. "Imperium" w planach. Schowek rośnie. Na tyle książek mam apetyt, a życie takie krótkie! Chociaż właściwie chyba nie o krótkość chodzi, raczej o jakąś niecierpliwość serca zachłannego czytelnika. I o timing: książki mają swój czas.
Co do "Lapidariów", czytałam któreś i nie powiem, podobało mi się, choć nie odpowiadała mi fragmentaryczność tej książki. Miłosz napisał coś podobnego, "Tematy do wykorzystania" czy jakoś tak to nazwał: zalążki, których nie miał już czasu czy ochoty rozwinąć. Nadmierny urodzaj może nie jest gorszy od posuchy, ale i on ma pewne niedogodności. ;-)
Oceniłam wyżej od Ciebie - zajrzałam, a jakże! ;) "Imperium" koniecznie! Ze wszystkich, które czytałam, tę książkę Kapuścińskiego cenię najbardziej i nawet, co jest u mnie oznaką niemal uwielbienia, zaopatrzyłam się we własny egzemplarz po przeczytaniu bibliotecznego.
Usuń"Lapidarium" przeczytałam jedno i nawet oceniłam wysoko, ale to jednak nie jest typ lektury za którą przepadają tygryski.
To niestety prawda, że lektur do przeczytania przybywa niemal w ekspresowym tempie a czas jakoś nie chce puchnąć jak schowek biblionetkowy.
Dobra wiadomość to ta, że na nowe pozycje w najbliższej przyszłości namawiać nie będę, bo szykuję się do tekstu o książce, którą przeczytałaś przede mną, mianowicie "Muzeum ciszy" Ogawy Yoko. ;)
No to udało mi się ;-) Widzę, że "Muzeum ciszy" też oceniłaś wyżej niż ja. A teraz chwila prawdy: ta książka budzi we mnie złe emocje. Na samo wspomnienie o niej przechodzą mnie ciarki. Oceniłam ją dość wysoko, bo bezsprzecznie jest w niej artyzm, ale to tzw. ocena obiektywna, nieoddająca temperatury moich uczuć. (Gdybym oceniała książki według temperatury uczuć, które we mnie budzą, średnia ocen spadłaby drastycznie). "Muzeum" wywarło na mnie silne wrażenie, ale było to wrażenie nieprzyjemne, czegoś odstręczającego, jakiegoś nieuleczalnego rozgoryczenia, które mam jej za złe. Podobne odczucia mam w stosunku do Kenzaburo Oe i Kobo Abe, z tą różnicą że tym panom po dwudziestu stronach dziękuję, a "Muzeum" jednak przeczytałam do końca. Jakoś gorycz jednych odstręcza mnie bardziej, a drugich mniej. Jak by nie było, Fleur Jaeggy też ma mocno ponury ton, a mimo to przynajmniej przez pewien czas była obiektem mojej fascynacji. Aczkolwiek u niej nie ma tyle okrucieństwa, którym tych troje Japończyków raczy nieco zbyt szczodrze jak na mój gust i odnoszę wrażenie, że znajdują w tym jakieś perwersyjne upodobanie - niby to skarga na świat, a jednocześnie chcą tego, na co się skarżą. Takie są moje odczucia. Masz święte prawo do innych i skądinąd jestem ich ciekawa, więc bardzo dobrze, że zamierzasz dać im wyraz w Biblionetce. Czekam zatem! A tymczasem poprawiam sobie nastrój "Maleńkim latem" Mrożka. :-)
UsuńDobra rzecz na poprawianie humoru! Mrożek w ogóle jest świetny! :)
UsuńCo co "Muzeum" to... nie dziwię się - taki trochę japoński horror. Nic więcej nie powiem, tekst czeka na ostatnie poprawki, niedługo zobaczysz. Tylko jeszcze muszę popracować nad grafikami, bo jak zwykle chcę równocześnie opublikować a nie znalazłam niczego "w sam raz" i będę tworzyć bohomazy. :)
Hura! Mam "Prowadzącego umarłych". Dorwałam w bibliotece i od razu rzuciłam się na tytułowy wywiad z zamiarem przeczytania tylko tej jednej rozmowy, a z rozpędu przeczytałam jeszcze dwie i znów przekonałam się, że nie ma jak Twoje polecanki. Na na razie odkładam, bo czytałam w antrakcie (Apulejusz czeka), ale powrót pewny.
UsuńSuper! Cieszę się, że Ci się podoba. Może nie wszystkie wywiady są jednakowo emocjonujące, ale wszystkie ciekawe.
UsuńWidziałam Twojego "Złotego osła" i ze wstydem przypomniałam sobie, że moje "Metamorfozy" leżą już ładnych parę lat i... ciągle je pomijam w kolejce. Mam nadzieję, że jakaś czytatka popchnie mnie nieco w tym kierunku. :)
Hm, no nie wiem, jak z tym będzie, bo mam pewien kłopot, nie z Apulejuszem, ale z jego polskim przekładem autorstwa Edwina Jędrkiewicza. Przeczytałam fragment i zrezygnowałam zdegustowana, ale na szczęście już wiedziałam, że warto "Osła" czytać po angielsku, co też czynię z radością i o dziwo nic a nic nie przeszkadza mi, że przekład pochodzi z XVI wieku i brzmi naprawdę egzotycznie; mimo to siła emanuje z niego wielka. Ale do lektury polskiego tłumaczenia nie zachęcam. Może się mylę, bo bądź co bądź czytałam tylko krótki fragment, ale na jego podstawie zorientowałam się, że daleko nie ujadę; nie dlatego że trudne, ale, by tak rzec, grubymi nićmi szyte moim zdaniem.
UsuńTrochę mnie zmartwiłaś... Ale to tym bardziej poproszę o jakiś krótki opis wrażeń. Do Jędrkiewicza pewnie i tak zajrzę, ale może przestanę żałować, że tak długo leżakuje na półce. :)
UsuńBędzie opis. Daj mi trochę czasu. :-)
UsuńSuper! Czekam cierpliwie. :))
UsuńCzytatka gotowa: http://www.biblionetka.pl/art.aspx?id=911753 .
UsuńCzas był mi potrzebny przede wszystkim po to, żeby zaopatrzyć się w egzemplarz "Złotego Osła" po polsku, co wymagało dłuższej wycieczki. Myślę, że jeden cytat z przekładu Jędrkiewicza wystarczy. ;-)
Nie zachęcasz do Jędrkiewicza, oj, nie. ;)
UsuńCałkiem niedawno czytałam tę książkę i muszę przyznać, że wywarła na mnie naprawdę duże wrażenie. Teraz także mam w planach przeczytać "Bóg jest czerwony"
OdpowiedzUsuńO, ciekawa jestem jakie wrażenie wywrą na Tobie kolejne wywiady Liao Yiwu. Ja na na razie utknęłam w świecie islamu za czasów inkwizycji i wypraw krzyżowych, więc "Bóg jest czerwony" czeka cierpliwie w kolejce.
Usuń