Irakijczyk. Credit Line: Davidpuma |
„Spalić las, żeby zabić lisa”[1]
Anthony Shadid jako reporter „Boston Globe”, a potem „Washington Post” spędził na Bliskim Wschodzie i w Iraku sporo lat. Znajomość arabskiego oraz tamtejszej kultury ułatwiły reporterowi zajrzenie pod podszewkę wydarzeń, umożliwiły bezpośredni kontakt z mieszkańcami Bagdadu i okolic. „Nadciąga noc” jest relacją o amerykańskiej interwencji w Iraku. Jest jednak również czymś więcej – opowieścią o historii, kulturze tego kraju i ludzi; próbą zrozumienia, co naprawdę się wydarzyło i szukaniem przyczyn rozwoju takiego, a nie innego scenariusza. Nie dostaniemy jednoznacznej odpowiedzi, ba, ten reportaż może wzbudzić w nas jeszcze więcej wątpliwości. Ale to jedna z jego zalet – nie tylko informuje, lecz również zmusza do myślenia.
Anthony Shadid jako reporter „Boston Globe”, a potem „Washington Post” spędził na Bliskim Wschodzie i w Iraku sporo lat. Znajomość arabskiego oraz tamtejszej kultury ułatwiły reporterowi zajrzenie pod podszewkę wydarzeń, umożliwiły bezpośredni kontakt z mieszkańcami Bagdadu i okolic. „Nadciąga noc” jest relacją o amerykańskiej interwencji w Iraku. Jest jednak również czymś więcej – opowieścią o historii, kulturze tego kraju i ludzi; próbą zrozumienia, co naprawdę się wydarzyło i szukaniem przyczyn rozwoju takiego, a nie innego scenariusza. Nie dostaniemy jednoznacznej odpowiedzi, ba, ten reportaż może wzbudzić w nas jeszcze więcej wątpliwości. Ale to jedna z jego zalet – nie tylko informuje, lecz również zmusza do myślenia.
„We wtorek 20 marca 2003 roku o godzinie 5.34 Stany Zjednoczone Ameryki z własnego wyboru rozpoczęły wojnę napędzaną olbrzymią ambicją i być może szaleństwem. Dysponując nieporównywalnie większą siłą, amerykańskie wojsko dokładnie w tym momencie podjęło długi marsz ku bagdadzkiej cytadeli Saddama Husajna i powędrowało przez doliny Tygrysu i Eufratu, obok miasta Ur i Babilonu. Jego celem był podbój, a następnie przebudowa starożytnej krainy na własny obraz – zuchwały i pewny siebie. Zgodnie ze swoimi powszechnie wyrażanymi zamiarami miało szerzyć demokrację na całym Bliskim Wschodzie. Podsuwało stosowane odruchowo hasła – wyzwolenie i wolność – krajowi, którego wartości samo nie rozumiało”[2].
Irak. Credit Line: Canon |
Smutna konstatacja, ale jakże prawdziwa. I im dalej w las, tym bardziej się przekonujemy, że dobre chęci – nawet jeśli są niekłamane – to stanowczo za mało, by na siłę nieść szczęście ludziom, którzy o nie nie prosili.
17 marca 2003 roku George W. Bush gromko głosił dobrą nowinę Irakijczykom: „Zbliża się dzień waszego wyzwolenia”. „Nasze wojska nie wkraczają do waszych miast i na wasze ziemie jako zdobywcy, lecz jako wyzwoliciele”[3] – powiedział gen. Stanley Maude w 1917 roku, kiedy Brytyjczycy przyszli „uwolnić” Irak spod władzy osmańskiej. Zostali w Iraku, przejmując kontrolę nad zasobami ropy naftowej, przez kilkadziesiąt lat. Czyż zatem można dziwić się Irakijczykom, że podchodzili do tego typu oświadczeń z nieufnością?
Czyż zatem można dziwić się Irakijczykom, że podchodzili do tego typu oświadczeń z nieufnością?
„Nie będę się krył z tym, co czuję: amerykańska inwazja nie ma nic wspólnego z demokracją ani z prawami człowieka. Jest to przede wszystkim gniewna reakcja na wydarzenia 11 września i na to, że Saddam Husajn jeszcze się uchował, a także może mieć związek z interesami naftowymi w regionie. […] To nie jest polityka. […] To cyrk”[4] – mówił irakijski lekarz.
17 marca 2003 roku George W. Bush gromko głosił dobrą nowinę Irakijczykom: „Zbliża się dzień waszego wyzwolenia”. „Nasze wojska nie wkraczają do waszych miast i na wasze ziemie jako zdobywcy, lecz jako wyzwoliciele”[3] – powiedział gen. Stanley Maude w 1917 roku, kiedy Brytyjczycy przyszli „uwolnić” Irak spod władzy osmańskiej. Zostali w Iraku, przejmując kontrolę nad zasobami ropy naftowej, przez kilkadziesiąt lat. Czyż zatem można dziwić się Irakijczykom, że podchodzili do tego typu oświadczeń z nieufnością?
Czyż zatem można dziwić się Irakijczykom, że podchodzili do tego typu oświadczeń z nieufnością?
„Nie będę się krył z tym, co czuję: amerykańska inwazja nie ma nic wspólnego z demokracją ani z prawami człowieka. Jest to przede wszystkim gniewna reakcja na wydarzenia 11 września i na to, że Saddam Husajn jeszcze się uchował, a także może mieć związek z interesami naftowymi w regionie. […] To nie jest polityka. […] To cyrk”[4] – mówił irakijski lekarz.
Nie znajdziemy w tym reportażu informacji o przypadkach arogancji i bestialstwa amerykańskich żołnierzy, o których doniesienia mogliśmy czytać w gazetach i oglądać w telewizyjnych wiadomościach. Można by sądzić, że ich brak wynika z tego, iż mimo arabskich korzeni autor jest Amerykaninem. Wydaje mi się jednak, że przyczyną jest przede wszystkim to, iż reporter poświęcił się obserwacji i rozmowom z Irakijczykami; to z nimi dzielił straszne chwile wojennej zawieruchy, u nich szukał odpowiedzi na pytanie, jak postrzegają sytuację w swoim kraju i dlaczego po początkowym otwarciu i serdeczności ich nastawienie do amerykańskiej interwencji całkowicie się zmieniło.
Irak. Credit Line: UNHCR/ACNUR Américas |
Drobne codzienne uciążliwości, jeśli występują systematycznie, potrafią doprowadzić do wybuchu wściekłości. Życie w zniszczonym kraju, brak prądu, głód, przemoc szalejąca na ulicach… A do tego teoretyczny sprzymierzeniec, ponoć „wyzwoliciel”, traktuje ludzi, którzy ich doświadczają, jako ich sprawców i łamie wszystkie ich kulturowe zasady.
„Żołnierze, mówili, wchodzili bez pukania i bez sprawdzania, czy pan domu jest w środku. Cały czas trzymali palce na spuście. Odzywali się bezpośrednio do żon i córek – i to po angielsku, żeby chociaż po arabsku. Przeszukiwali pomieszczenia, nie pomijali nawet sypialni” [5] – skarżą się rozmówcy Shadida.
Dla Irakijczyków, u których niezwykle głęboko zakorzenione są tradycja honoru i godności, codzienne poniżenia stały się nie do zniesienia i wyzwalały w nich agresję. Kiedy czytałam o takich zajściach, w mojej głowie krążył wiersz Władysława Broniewskiego: „Kiedy przyjdą podpalić dom,/ ten, w którym mieszkasz – Polskę/ kiedy rzucą przed siebie grom/ kiedy runą żelaznym wojskiem/ i pod drzwiami staną, i nocą/ kolbami w drzwi załomocą –/ ty, ze snu podnosząc skroń,/ stań u drzwi./ Bagnet na broń!/ Trzeba krwi!”[6].
„Żołnierze, mówili, wchodzili bez pukania i bez sprawdzania, czy pan domu jest w środku. Cały czas trzymali palce na spuście. Odzywali się bezpośrednio do żon i córek – i to po angielsku, żeby chociaż po arabsku. Przeszukiwali pomieszczenia, nie pomijali nawet sypialni” [5] – skarżą się rozmówcy Shadida.
Dla Irakijczyków, u których niezwykle głęboko zakorzenione są tradycja honoru i godności, codzienne poniżenia stały się nie do zniesienia i wyzwalały w nich agresję. Kiedy czytałam o takich zajściach, w mojej głowie krążył wiersz Władysława Broniewskiego: „Kiedy przyjdą podpalić dom,/ ten, w którym mieszkasz – Polskę/ kiedy rzucą przed siebie grom/ kiedy runą żelaznym wojskiem/ i pod drzwiami staną, i nocą/ kolbami w drzwi załomocą –/ ty, ze snu podnosząc skroń,/ stań u drzwi./ Bagnet na broń!/ Trzeba krwi!”[6].
Stany Zjednoczone wkroczyły zbrojnie do Iraku, by usunąć Saddama – bez żadnego pomysłu, co dalej. Zniszczyli ten kraj, żeby zabić Saddama-lisa i… uwolnili z lasu wilka. Kiedy zniknął znienawidzony przywódca, a nie pojawiły się żadne propozycje władzy, która mogłaby zarządzać krajem, do głosu doszły predysponowane do tego kulturowo i historycznie siły – mniej widoczne w ostatnich latach, ale przecież istniejące od zarania dziejów – przywódcy religijni i plemienni. W kraju bezprawia zaczęto przywracać sprawiedliwość w pojęciu znanym z przeszłości. Co więcej, w powstałej próżni z nową siłą rozgorzały religijne i etniczne niesnaski; szyicka większość prześladowana przez Saddama stanęła przeciwko sunnitom, Kurdowie przeciwko Arabom. Każdy walczył z każdym, a jednocześnie wzrastały nacjonalistyczne nastroje; wszyscy mieli wspólnego wroga – Amerykę. W miarę upływu czasu ludzie, którzy nienawidzili reżimu i witali z radością amerykańskich żołnierzy, zaczynali mówić, że nawet Saddam był lepszy, bo przynajmniej był Irakijczykiem.
Reporter pisze o przemocy, zamachach bombowych, lejącej się krwi, ale – nie potrafię uchwycić, na czym to polega – ta książka nie epatuje okrucieństwem; wszystko jest jakby przesączone przez warstwę środka znieczulającego. Wyraźnie wyczuwa się brak nadziei, potworne zmęczenie uwikłanych w opisywane wydarzenia ludzi. Także samego narratora, którego cechuje ogromna zdolność do współ-czucia. Nawet kiedy Shadid przytacza słowa wypełnione wściekłością, agresją i nienawiścią, w nich także wyczuwa się ogromną bezradność i zagubienie.
To świetna książka, zarówno pod względem informacyjnym, jak literackim (doskonałe tłumaczenie pani Izabeli Szybilskiej-Fiedorowicz). Przedstawia życie i spojrzenie na otaczającą rzeczywistość ludzi odmiennej kultury – pięknie opowiada o innym, często trudnym do wyobrażenia kręgu cywilizacji. W dzisiejszym, pędzącym na łeb, na szyję ku zagładzie świecie warto się na chwilę zatrzymać i spróbować zrozumieć; postarać się odnaleźć podobieństwa, a nie różnice. Być może następnym razem, zanim zdecydujemy się wejść bez zaproszenia do cudzego kraju, by z butą forsować własne wyobrażenia o szczęśliwości – zastanowimy się nad tym raz jeszcze. A przynajmniej nie zapomnimy zapukać i wytrzeć butów.
Anthony Shadid "Nadciąga noc" |
- - -
[1] Przysłowie arabskie, które wypowiada jeden z przyjaciół reportera oceniając plany amerykańskiej inwazji na swój kraj. Anthony Shadid, „Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny”, przeł. Irena Szybilska-Fiedorowicz, Czarne, 2014, s. 34.
[2] Tamże, s.79.
[3] Tamże, s.35.
[4] Tamże, s.75.
[5] Tamże, . s.317.
[6] Władysław Broniewski, „Bagnet na broń” w: „Wiersze i poematy”, PIW, 1970, s. 97.
[1] Przysłowie arabskie, które wypowiada jeden z przyjaciół reportera oceniając plany amerykańskiej inwazji na swój kraj. Anthony Shadid, „Nadciąga noc. Irakijczycy w cieniu amerykańskiej wojny”, przeł. Irena Szybilska-Fiedorowicz, Czarne, 2014, s. 34.
[2] Tamże, s.79.
[3] Tamże, s.35.
[4] Tamże, s.75.
[5] Tamże, . s.317.
[6] Władysław Broniewski, „Bagnet na broń” w: „Wiersze i poematy”, PIW, 1970, s. 97.
Mnie już sama recenzja zmusza do myślenia. ;-) A książkę będę miała na uwadze. Skąd my znamy takich wyzwolicieli...
OdpowiedzUsuńWojna to wielki temat, tak samo jak powrót (który może być powrotem z wojny).
A "Derwiszowi i śmierci" daj szansę. Możliwe, że spodoba Ci się. Jest w tej książce duży ładunek poezji, i to niezłej, więc jeśli nie przeszkadza Ci wielosłowność, to kto wie, może urzeknie Cię na tyle, że bez trudu wytrwasz do ostatniej strony. :-)
To jeden z najlepiej napisanych reportaży jakie czytałam. A wojna... tańczymy już nie tylko na ostrzu noża, ale brzytwy. I powiem Ci, że się boję. Tego że my wpadniemy na pomysł by komuś w ten sposób pomagać. Jakoś nie przypominam sobie by kiedykolwiek taka zbrojna pomoc przyniosła komukolwiek coś dobrego... :/
Usuń"Derwisza" nie będę zatem jeszcze wyrzucać ze schowka - w moich bibliotekach nie ma, kiedyś sobie zapoluję na niego na Allegro. Na razie jednak mam areszt książkowy, bo Mikołaj wypadł w czasie Targów Dobrej Książki i... sama-wiesz-jak to-jest. ;) Ale i tak do tej pory nie mogę odżałować, bo wydawnictwo Miniatura, które miało stoisko zaraz przy samym wejściu wywołało u mnie gorączkę zakupową. Oparłam się. A jak! Ale potem był Znak, Karakter, Claroscuro, Czytelnik i... Miniaturę będę musiała odwiedzić poprzez Sieć - skarby mają, skarby!. :)
Tak, wiem coś o tym... Acz zakupy bywają ryzykowne. Niedawno kupiłam "Dzwoneczki nefrytowe w księżycowej poświacie", o których zawsze marzyłam - chińscy klasycy po polsku! - i zawiodłam się srodze, bo wiersze znam z innych przekładów, a tłumaczenie Dębnickiego jest nieszczególne moim zdaniem.
UsuńTeraz coś znów czytelniczo niedomagam, ale ostrzę sobie zęby na spodziewane prezenty bożonarodzeniowe: Ono-no Komachi, Izumi Shikibu, Kawabata i Rumi! Niestety wszystko w obcej mowie.
"Derwisza" upolowałam w bibliotece i nie było to szczególnie trudne, więc jakby co, to możemy pokombinować. :-)
Oj, tak wiem, jak to jest z tymi zakupami, bo sama się czasem nacinam. Te Twoje "Dzwoneczki" znam tylko z tytułu i przyznam, że gdybym na nie (niechcący zupełnie, niechcący) wpadła, to pewnie bym kupiła. Kawabatę można brać w ciemno - mnie, mniej podobał się jedynie "Meijin - mistrz go" - reszta palce lizać. ;) Podglądam szybko Izumi Shikibu - jest polskie tłumaczenie, a Rumiego, poza tym, co czytałam w "Dywanach" i "Wyborze poezji" ma w obfitości właśnie Miniatura, Ono-no Komachi w ogóle nie kojarzę. Czekam zatem na koniec Twojej czytelniczej zapaści i wieści, wieści! :)
UsuńJa polowałam bezpiecznie, bo na "Kielonka" Mabanckou, którego już czytałam, ale chciałam MIEĆ, "Świętą noc" Jellouna i, tu może być zagwozdka, Modiano oraz coś... chyba mnie zamroczyło, bo to zupełnie nie moje rejony, ale powieść ponoć rewelacyjna: "Wstręt do tulipanów" Louriego.
Z "Derwiszem" jakby co będę się uśmiechać jak nic innego nie wymyślę i jak trochę ogarnę nowe zakupy. :)
Kawabata, wiadomo. :-) Oczekiwana książka to "First Snow on Fuji". Krótkie opowiadania. Wersji polskiej chyba nie ma.
UsuńA Ono-no Komachi musisz znać, tylko widocznie nie pamiętasz, z "Estetyki japońskiej". Ki-no Tsurayuki w przedmowie do Kokinshū porównuje jej poezję do pięknego dziewczęcia złożonego chorobą (Ległam na posłaniu rozmyślając o ukochanym, jeśli to jest sen, nie chcę się obudzić, itp.). Komachi jest bohaterką dwóch znanych mi sztuk nō; jedna - "Komachi w Sekidera" - ma nawet polski przekład. W zamówionej książce ("The Ink Dark Moon") są wiersze jej i Izumi Shikibu. Nie wiedziałam o istnieniu zbioru wierszy tych dwóch pań po polsku, a faktycznie, w katalogu Biblionetki widzę "Świat miłości". Oczywiście Miniatura. ;-)
Ciekawa jestem, czy spodoba Ci się Modiano. A co masz?
Przyznam, że chociaż czytałam dwa zbiory opowiadań, w których były i te Kawabaty, to żadnego z ich nie pamiętam. Pamiętam jednak, że były dobre. :)
UsuńOno-no Komachi będę musiała sobie przypomnieć zaglądając do "Estetyki", a wiersze... hmmm... jak będę robić napad na Miniaturę postaram się nie pominąć, chociaż wybór tam mają - jak dla nas - ogromny!
Sama jestem ciekawa jak mi się Modiano spodoba, bo teraz, to już mam pełny wybór: w prezencie urodzinowym dostałam "Przejechał cyrk" i "Willę »Triste«", bo nie było "Ulicy ciemnych sklepików", której poszukiwałam. A potem upolowałam ostatni egzemplarz "Ulicy" na Targach Dobrej Książki. I jak mi się nie spodoba... Myślę jednak, że przypadnie mi do serca: Ty i Sowa polecacie "Ulicę", Adaś "Cyrk" - będzie dobrze. :))
A pamiętasz tytuły tych opowiadań Kawabaty, które czytałaś po polsku? Ja już przeczytałam zdobyczny anglojęzyczny zbiorek. Może nie jest to "Kraina śniegu", ale Kawabata trzyma klasę, jeśli pominąć nie wiadomo po co dokooptowaną do tych opowiadań sztukę. Dwie rzeczy podobały mi się bardzo: "Yumiura" i "Silence".
UsuńOno-no Komachi i Izumi Shikibu bardzo dobre. Wierszy Izumi jest znacznie więcej i widać, jak jej poezja nabiera głębi w miarę, jak życie staje się coraz smutniejsze: Izumi straciła męża i córkę.
Rumi w trakcie czytania. I jeszcze trochę pobędzie w trakcie i w antrakcie, bo tymczasem dopadłam "Dzieje trzech królestw" Luo Guanzhonga i już nie mogę się doczekać. :-)
W antologii "Tydzień świętego mozołu" jest "Zatoka Łuku", a w "Balladzie o Narayamie": "Ręka" i "Pieśń liryczna". Nic nie pamiętam... nawet tego, czy robiłam jakieś notki.
UsuńSkoro takie dobre, to po poezję pań sięgnę na pewno. Po "Dzieje Trzech Królestw"... sama nie wiem... kuszące... :)
Znalajzłam!! I już sobie nie wyrzucam, bo "Tydzień" czytałam w 2006 roku a Balladę w 2007. :) Z tej drugiej nie mam notatek tylko zaznaczyłam sobie z wykrzyknikami opowiadanie tytułowe (chyba mi się bardzo podobało), a "Zatoka Łuku" w "Tygodniu", to właśnie "Yumiura". I też musiała mnie ująć, bo przepisałam z niej dwa spore fragmenty - dzisiaj brzmią tak samo pięknie (tłumaczenie Melanowicza). :)))
UsuńPodobno Kawabata też szczególnie lubił "Yumiurę". Z początku myślałam, że to Zatoka Snów, bo coś mi świtało, że yumi znaczy sen, ale okazało się, że sen po japońsku to jednak yume. Szkoda! Muszę jeszcze przemyśleć ten łuk. :-)
UsuńMyśl! To musiało być coś dosyć dziwnego, bo (to chyba końcówka):
Usuń"Co prawda nie było miejscowości o nazwie Yumiura, Zatoka Łuku, ale ileż zdarzeń z jego przeszłości, które on zapomniał i które dla niego nie istnieją, żyje w pamięci innych ludzi. Tak jak w pamięci tej kobiety, która nawet po jego śmierci będzie przekonana, że on Kasumi, w Zatoce Łuku poprosił ją o rękę" [s.176]
To mnie intryguje, bo nie pamiętam!!! Gdyby nie to, że mam jeszcze z biblio dwie książki nieprzeczytane i "samoobietnicę", że nie pójdę zanim jeszcze ze dwóch własnych nie przeczytam, to już bym leciała lotem koszącym. :D
PS. Modiano mnie nie zachwycił! "Bardziej podobała mi się recenzja o "Ulicy" niż sama powieść. Niezła, ale jakoś nie wpasowuje się we mnie. Następny będzie "Cyrk"... zobaczymy.
PS. A przy okazji "Zatoki Łuku" przypomniał mi się jeszcze film Kim Ki-Duka pt. "Łuk". :)
Pozostaje mieć nadzieję, że z "Cyrkiem" będzie lepiej. ;-)
UsuńO łuku będę myśleć. Może Kim Ki-Duk podsunie jakąś wskazówkę? :-)
Kto wie, kto wie... nawet jak Kim Ki-Duk nie podsunie żadnej wskazówki to jego filmy są świetne; moje ulubione to "Wiosna, lato..." i "Pusty dom". Stęskniłam się za kinem azjatyckim... ;)
UsuńCo kino azjatyckie, to kino azjatyckie! Kim Ki-Duk pewną wskazówkę podsunął, a właściwie potwierdził to, co sugerowała mi czerwień zachodu spływająca na fale Zatoki Łuku. Oczywiście chodzi mi o krwawe zakończenie "Łuku". Ale wciąż odczuwam niedosyt interpretacyjny, więc jeszcze o łuku myślę. :-)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji obejrzałam też "Pusty dom". Trochę za dużo przemocy jak dla mnie, ale klimat ma, podobnie jak "Łuk", będzie więc ciąg dalszy: mam już upatrzoną "Samarytankę" i obejrzę ją w wolnej chwili, choć krucho z tym ostatnio.
P.S. Coś widzę, że inwestycja w Modiano nie była trafiona. ;-)
Wymyśl coś! O "Zatoce Łuku". W międzyczasie spełniłam konieczny warunek by móc wkroczyć między biblioteczne półki i odświeżyłam sobie opowiadanie Kawabaty - wiedziałam, że to musiało być coś dziwnego! Podejrzewałabym bohatera o Alzheimera, ale mapa... Czy też myślisz o czerwieni spływającej na Nagasaki? Ale to też niezupełnie wyjaśnia...
OdpowiedzUsuńMam przerwę w oglądaniu (czekają "Perskie Koty"). Kim Ki-Duk jest świetny, "Pusty dom" to wyjątkowo piękna historia, ulotna jak haiku, nawet jeśli okrutna. Podobał mi się sposób na życie bohatera. :)
A prospos haiku... właśnie skończyłam antologię przygotowaną przez Agnieszkę Żuławską-Umeda i zrobiłam sobie powtórkę "Z podróżnej sakwy" Bashō. Doszłam do wniosku, że z każdym kolejnym razem haiku wydają mi się coraz piękniejsze. Muszę coś sklecić, tym bardziej że wszyscy poeci również malowali. :))
Modiano nie jest zły - po prostu nie potrafię go uchwycić, liczę że po trzeciej powieści złapię byka za rogi. :)
Do trzech razy sztuka!
OdpowiedzUsuńMnie w "Pustym domu" podobała się główna bohaterka, co poskutkowało natychmiastowym obcięciem grzywki. I teraz czekam, aż odrośnie, bo nijak nie mogę nakłonić jej do tego, żeby zachowywała się tak, jak na filmie. ;-)
Sprawę łuku drążę. Odkryłam bardzo ciekawie wyglądającą książkę Carmen Blacker "The Catalpa Bow: A Study of Shamanistic Practices in Japan", ale cena zgasiła mój entuzjazm: 70 dolarów plus dostawa to jednak trochę za dużo. A na Allegro 1000 zł. Okazja! Mimo wszystko odpuszczę sobie. ;-)
Nie pamiętam jak wyglądała bohaterka w "Pustym domu", bo oglądałam go parę lat temu, ale "ból grzywkowy" bardzo dobrze rozumiem - mnie się też zdarzało. ;)
UsuńPS. Ale nie podejrzewasz Kawabaty o nawiązywanie do szamanizmu? Nie sądzę... Ta czerwona łuna i dziwne słowa bohatera, że gdyby ktoś teraz podpalił to wszystko, to te dzieci, cała zatoka... wszystko stanęłoby w ogniu. Cienie umierających ludzi zastygłe na resztkach murów... Jak szesnastego sierpnia... Ta Yumiura leżała gdzieś obok Nagasaki. Spróbuję poszperać u pana Melanowicza.
Nie, Kawabaty o nawiązywanie do szamanizmu nie podejrzewam, ale Kim Ki-Duk nawiązuje do niego bardzo wyraźnie. Doszłam do wniosku, że właściwie "Łuk" dostatecznie tłumaczy "Zatokę Łuku": między czerwienią w zatoce u Kawabaty a czerwienią krwi w filmie - krwi na sukience ugodzonej strzałą dziewczynki, która w tym momencie przestaje być dziewczynką - należy moim zdaniem postawić znak równości tożsamościowej. ;-)
OdpowiedzUsuńZatoka Łuku rozpłomieniła się czerwienią. Można to tak wyrazić.
Ogień szybko zapłonął i równie szybko zgasł, i ten drań nie pojawił się już nigdy więcej. Ba, zupełnie zapomniał, jakby nic się nie stało, a ona z rozpaczy ostrzyła nóż.
Ale jeszcze podumam o Nagasaki.
No... to chyba jednak nie tak... tzn. Kim Ki-Duk owszem, tam od podskórnej magii, aż trzeszczy, ale Kawabata... hmmm... szukaj, a ja zobaczę czy prof. Melanowicz o "Zatoce" nie pisał - to wspomnienie:
Usuń"Powiedziałeś wtedy, że gdyby tak potrzeć zapałkę w pobliżu czerwonych strojów dzieci od razu by się i morze zapaliło, i niebo" [s.171.]
i potem:
"O ile pamiętam, do czasów wojny nigdy nie byłem na Kiusiu. [...] jeździłem do Nagasaki zobaczyć skutki wybuchu bomby atomowej. Wtedy też usłyszałem, od kogoś w Nagasaki, że przed trzydziestu laty przebywał tam Kida i Akiyama". [s. 175.]
No, nie wiem... nie wygląda mi to na słomiany ogień byłego kochanka. Tam zapaliło się morze i niebo...
No nie, czarów u Kawabaty nie ma, ale metaforyczny zestaw łuk plus strzała ten sam co u Kim Ki-duka, no i ta sama czerwień. Albo bardzo podobna. Tak więc ja jednak mam silne wrażenie, że to jest właśnie tak. Ale może nie wyraziłam się dość precyzyjnie: te sprawy aż się proszą, żeby mówić o nich nie wprost.
UsuńPrzeczytałam jeszcze raz fragmenty, w których mowa o Nagasaki. Kontekst wojenny nałożony na wątek miłosny: stare i sprawdzone zestawienie, które nigdy nie wyjdzie z użycia, bo nigdy nie przestanie odpowiadać prawdzie, którą jest uderzające podobieństwo między wojną a miłością (miłosną pasją).
Kōzumi trafił na Kiusiu, gdy zaczęła się wojna na Pacyfiku, i był tam dwa razy. Najpierw wysłano go samolotem do bazy Sił Specjalnych Ataku, czyli kamikaze. Potem przyjechał zobaczyć Nagasaki po spuszczeniu na miasto bomby atomowej.
Najpierw znalazł się w bazie atakujących, nota bene samobójców. Potem zobaczył zniszczone przez atak miasto.
Najpierw spotkał się ze swoją przelotną kochanką, gdy była piękną dziewczyną, i coś czuję, że pozbawił ją dziewictwa. Potem zobaczył ją po trzydziestu latach przejść.
P.S. Właśnie obejrzałam "Samarytankę". Film bardzo dobry, ale to naprawdę nie było przyjemne. Obiecaj mi, że "Wiosna, lato..." będzie bolało mniej. ;-)
Coś w tym, co piszesz jest... miłość jak wojna, wojna jak miłość... a jednak... wydaje mi się, że tak bezpośredniego przełożenia u Kawabaty nie ma. Jeśli prawdziwą nawet jest historia kobiety (o tym za chwilę) i Kōzumi rzeczywiście się jej kiedyś oświadczał (nie przyjęła go, nie przyjęła), to po pierwsze (myśli! Nie mówi!):
Usuń"Pamięć mogła sobie być nie wiem jak osłabiona, ale zapomnieć zupełnie o tym, że proponował komuś małżeństwo, i nie móc sobie przypomnieć nawet tej dziewczyny, to już wcale nie jest śmieszne, to straszne. Nie należał przecież w młodości do mężczyzn, którzy tak lekko i nieodpowiedzialnie mówią kobietom, że chcą się z nimi żenić".
I tu skłaniałabym się raczej ku rozważaniom o ogólnej naturze pamięci (pamiętając cytowaną już wcześniej końcówkę opowiadania) i:
"Odczuwał też jakiś opór pamięci i nie nadążał za kobietą do tego samego kraju wspomnień. Rozdzielała ich bariera nie do pokonania - podobna do tej, która dzieli żywych i umarłych".
No i nigdzie na mapach nie ma ani miasteczka, ani zatoki Yumiura... tu nie wystarczy wyprzeć rzeczy z pamięci... z map tego nie wymazał... Był w Nagasaki... pierwotny cel "Fat Man'a" to miasto Kokura... chmury uniemożliwiły lokalizację celu i dlatego samolot z bombą skierował się na Nagasaki. Chociaż "Fat Man" był większy od "Little Boy'a" spowodował mniejsze zniszczenia ze względu m.in. na pagórkowate ukształtowanie terenu. I rzadziej też o Nagasaki się wspomina... zawsze na pierwszym miejscu jest Hiroszima. Może jedna z ofiar upominała się o pamięć... może to było jej życie, którego mogła zaznać, gdyby nie śmierć... Nie jestem pewna czy iść aż tak daleko, chociaż wywiało mnie aż do miasteczka Los Alamos, którego przez wiele lat nie było na mapach, a w którym narodziły się obie bomby.
PS. Ktoś mi opowiadał, że po jakimś filmie przestał oglądać Kim Ki-Duka... "Wiosna...", spokojnie, piękny film, no i po zimie zawsze przychodzi wiosna. Jednak. Odrodzenie.
Przeczytaj koniecznie "Sensei i miłość" - urocza historia, a w pewnym miejscu bohaterowie także jakby znajdowali się na pewnej granicy życia i śmierci... Miłość bez wojny. :)
Rzeczywiście wywiało Cię daleko! Swoją drogą, nie wiedziałam, że Los Alamos nie było na mapach, ani o chmurach nad Kokurą nie wiedziałam. I myślę, że można tak to rozumieć, że jedna z ofiar ataku na Nagasaki upominała się o pamięć.
OdpowiedzUsuńA samą sprawę pamięci widzę tak.
Historia kobiety jest prawdziwa.
Ona pamięta. On zapomniał.
W jej pamięci wspomnienie wciąż jest żywe, w jego pamięci martwe.
Dzieli ich bariera podobna to tej, która oddziela żywych i umarłych: paradoksalnie to ona jest po stronie żywych. On w pewnym sensie jest martwy: poważny młody człowiek, którym był przed wojną (i przed "wojną") już nie istnieje. Teraz Kōzumi jest kimś zupełnie innym, człowiekiem o kiepskiej pamięci żyjącym w oderwaniu od własnej przeszłości.
"Senseia" przeczytam. I obejrzę "Wiosnę...", jak już dojdę do siebie po "Samarytance". ;-)
P.S. Nowości widzę! Jutro poczytam (mam nadzieję). :-)
Prawdę mówiąc, to jestem skłonna się zgodzić - tak za pierwszym razem odebrałam to opowiadanie. Kawabata to sensualista i chyba nigdy nie napisał niczego, co rozliczałoby wojenną przeszłość. Miłość, zachowania ludzkie, zwodniczość pamięci... to co dla niej było wspomnieniem zachowanym przez całe życie, dla niego tylko maleńkim epizodem, który został przykryty innymi - dla niego ważniejszymi - sprawami. I takie myśli nasuwa końcówka. Może zbyt jasno?
UsuńKawabata czerpał z haiku a niedomówienie odgrywało w jego prozie ogromną rolę - to, co przemilczane mówiło więcej niż to, co wyrażone słowami. Niepokoi mnie rozwiązanie oczywiste - podane na tacy; niepokoi mnie myśl o płonących ziemi, niebie i... dzieciach!!! No i dlaczego nie ma wspomnianej miejscowości na mapie? Skąd zatem przybyła kobieta?!
Miała chyba rację Czajka, kiedy napisała, że tak naprawdę pisarz nie wie co napisał - dopiero czytelnik to odkrywa. Każdy z osobna, każdy dla siebie. :)
Bywają też utwory, w których każdy widzi co innego. ;-)
Usuń(To jest treść usuniętego posta, który miał znaleźć się tutaj).
Tak. I takie utwory mają swój specyficzny urok. :)
Usuń