SGT Pablo Piedra |
„Taki jest świat i ja jeden nic nie poradzę”*.
Kiedy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się czegoś odmiennego. Wytworzyło mi się bowiem, gdzieś w głębi świadomości, przekonanie, że Endo Shusaku to pisarz, który podejmuje rozważania dotyczące różnic w kształtowaniu się ludzkich osobowości pod wpływem odmiennych religii: buddyjskiej i chrześcijańskiej. I kiedy nagle zabrakło wyrazistego odniesienia do religii, gotowa byłam w pierwszej chwili potraktować tę książkę jako swego rodzaju odstępstwo od reguły. A jednak, w miarę czytania, doszukałam się znanych mi z wcześniejszych lektur jego książek rozważań na temat dobra i zła, odpowiedzialności, poczucia winy, ludzkiej siły i słabości.
Kiedy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się czegoś odmiennego. Wytworzyło mi się bowiem, gdzieś w głębi świadomości, przekonanie, że Endo Shusaku to pisarz, który podejmuje rozważania dotyczące różnic w kształtowaniu się ludzkich osobowości pod wpływem odmiennych religii: buddyjskiej i chrześcijańskiej. I kiedy nagle zabrakło wyrazistego odniesienia do religii, gotowa byłam w pierwszej chwili potraktować tę książkę jako swego rodzaju odstępstwo od reguły. A jednak, w miarę czytania, doszukałam się znanych mi z wcześniejszych lektur jego książek rozważań na temat dobra i zła, odpowiedzialności, poczucia winy, ludzkiej siły i słabości.
Akcja tej powieści rozpoczyna się w Japonii kilkanaście lat po wojnie, gdy pierwszy z bohaterów - chory na gruźlicę mężczyzna - przeprowadza się do nowego osiedla. Zmuszony poddawać się zabiegowi odmy, który umożliwia mu w miarę normalne, mimo choroby, życie, udaje się do miejscowego lekarza. Ów lekarz – doktor Suguro - zaskakując mężczyznę fachowością i zręcznością, budzi w nim jednocześnie niechęć i bliżej nieokreślony niepokój.
Jakiś czas później los wiedzie chorego do miejscowości, która była rodzinnym miastem lekarza. Tam dowiaduje się on, że Suguro podczas drugiej wojny światowej był jednym z członków zespołu przeprowadzającego eksperymenty medyczne na amerykańskich jeńcach.
Jakiś czas później los wiedzie chorego do miejscowości, która była rodzinnym miastem lekarza. Tam dowiaduje się on, że Suguro podczas drugiej wojny światowej był jednym z członków zespołu przeprowadzającego eksperymenty medyczne na amerykańskich jeńcach.
Zenoline |
I tu, niby wehikuł czasu, powieść przenosi nas w okres drugiej wojny światowej, do akademii medycznej i szpitala dla chorych na gruźlicę, gdzie poznajemy uczestników tamtych wydarzeń i oglądamy je ich własnymi oczyma.
Bohaterowie-narratorzy, bądź może raczej narratorzy, bo bohaterem wydaje się raczej sam problem, naświetlany przez kolejne osoby, są powiązani ze sobą jak ogniwa łańcucha - jeden prowadzi nas do drugiego, drugi do trzeciego... I choć tak naprawdę jest ich tylko czworo, to czytając ich wspomnienia dostrzegamy w tle kilka kolejnych osób uwikłanych w tamte wydarzenia.
Bohaterowie-narratorzy, bądź może raczej narratorzy, bo bohaterem wydaje się raczej sam problem, naświetlany przez kolejne osoby, są powiązani ze sobą jak ogniwa łańcucha - jeden prowadzi nas do drugiego, drugi do trzeciego... I choć tak naprawdę jest ich tylko czworo, to czytając ich wspomnienia dostrzegamy w tle kilka kolejnych osób uwikłanych w tamte wydarzenia.
Pisarz niezwykle przekonująco odmalowuje kolejne postacie, tak od siebie odmienne, że niemal trudno uwierzyć, że cokolwiek może je ze sobą łączyć. Obok idealistycznie nastawionego do świata, wrażliwego i głęboko współczującego chorym młodego lekarza dostrzegamy jego kalekiego emocjonalnie kolegę, któremu, co prawda, nie zatarły się różnice pomiędzy dobrem a złem, ale dla którego nie mają one żadnego znaczenia, egocentryczną pielęgniarkę, w której życiowe upokorzenia i nieszczęścia zablokowały pozytywne odruchy, i jeszcze kilka osób, których sylwetki, choć jedynie naszkicowane, pozwalają nam dostrzec inne typy ludzi.
Długo we mnie dojrzewało pisanie na temat tej książki, bo wstrząsnęła mną bardzo mocno. Nie ze względu na naturalistyczne opisy badań i zabiegów przeprowadzanych u chorych na gruźlicę ludzi czy przedstawiony w niej obraz warunków i sposobu traktowania ubogich pacjentów (chory na gruźlicę pisarz znał je z własnych doświadczeń i nie szczędził szczegółów); nawet nie ze względu na opis zbrodniczego eksperymentu.
Długo we mnie dojrzewało pisanie na temat tej książki, bo wstrząsnęła mną bardzo mocno. Nie ze względu na naturalistyczne opisy badań i zabiegów przeprowadzanych u chorych na gruźlicę ludzi czy przedstawiony w niej obraz warunków i sposobu traktowania ubogich pacjentów (chory na gruźlicę pisarz znał je z własnych doświadczeń i nie szczędził szczegółów); nawet nie ze względu na opis zbrodniczego eksperymentu.
Paper cranes folded by Sadako Sasaki** |
Endo Shushaku maluje swym piórem ludzkie sylwetki i wydarzenia. Sam stawia pytania i prowokuje do nich czytelnika. Jednak, czy znalezienie jednoznacznej odpowiedzi jest możliwe?
Shusaku Endo "Morze i trucizna" |
* Shusaku Endo, „Morze i trucizna”, przeł. Izabella Denysenko, Instytut Wydawniczy Pax, 1974, s. 75. Są to słowa doktora Suguro.
**Sadako Sasaki (jap. 佐々木禎子) ur. 7 stycznia 1943, zm. 25 października 1955) - japońska dziewczynka, która w wieku 2 lat przeżyła wybuch bomby atomowej, zrzuconej 6 sierpnia 1945 na Hiroszimę. Sasaki chciała zostać mistrzynią w biegach. W wieku 11 lat zdiagnozowano u niej białaczkę będącą wynikiem napromieniowania. Sadako, wierząc japońskiej legendzie, postanowiła złożyć tysiąc papierowych żurawi, by wyzdrowieć. Nie udało się jej. Zmarła rok później. Złożyła 644 żurawie. Przyjaciele dokończyli jej dzieło. Sadako pochowano z tysiącem żurawi origami. Źródło: Wikipedia
Książka zapowiada się naprawdę ciekawie :)
OdpowiedzUsuńJeden z największych pisarzy japońskich - na pewno nic nie stracisz chociaż ta książka jest dla niego akurat dość nietypowa. :)
UsuńJuż zaschowkowałam w Biblionetce i na pewno przeczytam. Na razie Endō znam tylko z "Głębokiej rzeki", a i to czytałam dawno i jakoś niezbyt świadomie; tylko jakiś ptak został mi w pamięci. W "Morzu" interesuje mnie temat, a z piątki, którą wystawiłaś tej książce, wnioskuję, że i dla walorów literackich warto po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się dłoń! :-)
I słusznie uczyniłaś - Endō trzeba znać. :)) Może nie jest to nasz ulubiony zbereźnik ani Kawabata, ale miejsce jednego z wielkich słusznie zajmuje. Mnie ominęła tylko "Kobieta, którą porzuciłem" - kiedyś nadrobię.
UsuńRęka faktycznie świetna! Mnie ujęły te papierowe żurawie... właściwie pasowały by do mojej recenzji o książce "Testament dzieci Hirosimy", ale tej nie będę tu zamieszczać... nadal tkwią we mnie wątpliwości czy dobro przyszłych pokoleń usprawiedliwia pewne rzeczy czy może tylko ja odbieram jakieś bodźce "spoza"...
PS. Aaaa, dalej będę żółta, bo właśnie dotarła do mnie biblionetkowa nagroda w postaci dwóch pozycji Liao Yiwu. Jedną już czytałam, ale mając swoją pewnie pokuszę się na jakieś pisanie. Ale na razie wracam do Iberoameryki z Bolano. :)
UsuńStraszne rzeczy dzieją się w tej książce, ale bardzo dobrze, że skusiłam się na nią, bo okazała się jak najbardziej warta przeczytania. Wprawdzie faktycznie to nie to co Zbereźnik czy Kawabata, ale niewiele ustępuje im siłą sugestii. Nad oceną jeszcze dumam, podobnie jak nad wierszem o obłokach na niebie, którego to wiersza Suguro nie mógł znieść; raczej nie z powodów estetycznych, ale wobec tego z jakich? Zapewne osobistych. ;-)
UsuńCieszę się... mam nadzieję, że to nie twoje ostatnie spotkanie Z Endo Shusaku, bo jednak... coś w nim jest. :)
UsuńO, na pewno nie ostatnie! Zwłaszcza że jest licznie reprezentowany w biblio. ;-)
UsuńŻurawie też ładne, zwłaszcza gdy zna się ich historię.
OdpowiedzUsuńJeśli Ty pokusisz się o pisanie o Liao Yiwu, to ja zapewne pokuszę się o czytanie, i nie wiem, czy cieszyć się czy martwić z tego powodu, bo choć tytuł "Prowadzący umarłych" brzmi ciekawie, to wydawnictwo Czarne jest dla mnie raczej znakiem ostrzegawczym. Małe wydawnictwa mają zazwyczaj pewien charakterystyczny rys, który jednak nie zawsze mi odpowiada, i niestety rys Czarnego mnie drażni. Ale może zraziłam się niepotrzebnie.
Odkryłam natomiast niedawno wydawnictwo Karakter, oczywiście dzięki Tobie i Twojej recenzji "Dziecka piasku" Tahara Ben Jellouna. "Dziecka" jeszcze nie udało mi się zdobyć, ale "To oślepiające, nieobecne światło" poraziło mnie tak, że do teraz mam je przed oczyma, choć było to już parę lektur temu. Jeśli wszystkie wydane przez Karakter książki są takie, to ja poproszę cały magazyn. A już na pewno wszystko Ben Jellouna. Tymczasem zaopatrzyłam się w "Nadepnęłam na węża" Hiromi Kawakami, ale kiedy zabiorę się za to, nie wiem, bo właśnie zaczęłam czytać "Oddział chorych na raka" Sołżenicyna i czuję, że zbliża się fala Sołżenicyn. Klęska urodzaju! :-)
Oj, mamy się z tymi urodzajami. :))) Wydawnictwo Karakter wydaje bardzo ciekawą, niszową u nas literaturę - warto im się przyglądać. Czarne cenię sobie za reportaże i tym też się zawsze przyglądam. Co do Liao Yiwu, to zawsze może ruszyć na wędrówkę.
UsuńA oglądałaś niesamowity film w reżyserii Zhanga Yimou "Droga do domu"? Co prawda nie o prowadzących umarłych ale też ukazuje pewien rys stosunku Chińczyków - znowu odmienny! - do śmierci. Cudo! O prowadzącym umarłych wspomina też Mo Yan w "Obfitych piersiach, pełnych biodrach", gdyby nie Liao Yiwu myślałabym, że sobie podkpiwa. A propos Mo Yana... wydali u nas jego nową powieść "Żaby". I oczywiście choruję... :)))))))))))
Kochana, dziękuję, Liao jest w biblio, a więc jak pod ręką, i w swoim czasie na pewno zapoznam się z prowadzącym umarłych. Czarne drażni mnie pod względem literackim, a reportaż to jednak inna para kaloszy, więc przemogę się, co mi tam. :-)
OdpowiedzUsuń"Drogi do domu" nie oglądałam, ale koniecznie muszę to nadrobić. Koniecznie! Może z pomocą przyjdzie Alekino+.
Od Mo Yana na razie wolę trzymać się z daleka, bo jeszcze złapię bakcyla i dopiero będę się miała z pyszna. ;-)
"Drogę do domu" warto, warto, warto - wpadłam na ten film przypadkiem, oka nie mogłam oderwać i nadal zapomnieć nie mogę. Co do Mo Yana... nie będę namawiać, bo chociaż pięknie pisze, to sam wie, że jego powieści nie są dla każdego. :))
UsuńNo i obejrzałam "Drogę do domu". Ładny film, i jak idealnie wpasował się w nurt lektur! Bo właśnie czytam "Prowadzącego umarłych", a równolegle, po angielsku, antologię najstarszych zabytków literatury egipskiej przetłumaczonych z hieroglifów, w tym "Przygody Sinueta", który kieruje do nieznanego bóstwa pytania retoryczne: "Zaprowadzisz mnie przecież z powrotem tam, gdzie mieszka moje serce? Cóż jest ważniejsze niż to, żeby moje ciało spoczęło tam, gdzie przyszedłem na świat?". Zawsze uważałam, że powrót to wielki temat! Dzięki stokrotne za zwrócenie mi uwagi na film. A i "Nosorożca" nie przestaję wyglądać. :-)
OdpowiedzUsuńP.S. Coś namieszałam, chciałam poprawić literówkę i usunęłam ten komentarz, a teraz nijak nie mogę umieścić go tam, gdzie chciałam, czyli w odpowiedzi pod Twoim postem.
Prawda, że piękny film? Zachwycił mnie ten szacunek do zmarłych, czułość niemal... obcych ludzi. Tak, powrót do domu to wielki temat, temat rzeka. A jednak powrót niekoniecznie tam, gdzie się przyszło na świat, bo "Tam dom twój, gdzie serce twoje".
UsuńTak się właśnie zastanawiałam, gdzie też Cię nosi po piramidach i faraonach - teraz już wiem. ;-) Ja wędruję poprzez wieki ze skrzypcami Storioniego, dumam nad tym, czy dam radę napisać recenzję tomiku wierszy Julii Hartwig; potem chyba spróbuję oślego przysmaku.
PS. Niezbadane są ścieżki blogów. Jak usunęłam możliwość moderowania komentarzy, to sama siebie nie mogę poprawić i też skaczę z miejsca na miejsce. ;)
Z recenzją tomiku dasz radę na pewno. Ja też zamierzam lepiej poznać panią Julię. :-)
UsuńZrezygnowałam, chyba machnę tylko czytatkowo - żeby pokazać parę wierszy, które najbardziej mi się spodobały.
UsuńUwaga! Za chwilę (chwila to pojęcie względne) idę oglądać ośle przysmaki. Mam tylko tłumaczenie Jędrkiewicza, które Ci się nie podobało, niestety, ale... może da się jakoś skonsumować. ;)