czwartek, 8 stycznia 2015

Iljas Churi "Jalo"

Jalo, nocny łowca
Spowiedź kalmara

Kalmary to stworzenia o niezwykłych kształtach żyjące w morskich głębinach. Dziesięcioro giętkich ramion wyrasta jakby wprost z głowy, dlatego ludzie nazwali tę gromadę zwierząt głowonogami. Są drapieżnikami, sprawnymi myśliwymi posiadającymi zdolności maskujące, które umożliwiają im błyskawiczny atak na niczego niespodziewającą się ofiarę. W sytuacji zagrożenia wystrzeliwują ze swego ciała ciemną substancję tworzącą wokół nich nieprzezroczystą zasłonę, która dezorientuje napastnika i skrywa przed jego oczyma ofiarę. Z drugiej jednak strony atramentowa chmura jest wyraźnym świadectwem obecności głowonoga. 

„[…]to niewielkie morskie zwierzę było wynalazcą pisania, gdyż odkryło, że wypływającym z siebie atramentem może pisać swoją obronę przed śmiercią i sprzeciw wobec niej, że może zwodzić wroga, strzykając mu w twarz czarną mazią i kryć się przed jego wzrokiem w ciemnym gąszczu wymalowywanym w morskiej toni [1]”  – pisze o nim bohater powieści Iljasa Churiego, Daniel Hobel Abjad, zwany Jalo i zasiadając nad pustymi kartkami z piórem pełnym atramentu porównuje siebie do głowonoga. To, co napisze może być zarówno jego obroną przed śmiercią, jak i wyrokiem, który sam na siebie wyda.

Bejrut, rok 1992, Liban wciąż leczy rany po krwawej wojnie domowej. Jalo trafia do aresztu oskarżony przez ukochaną kobietę o gwałt i prześladowania. Sytuacja wydaje się tym dziwniejsza, że Jalo wszystkiemu zaprzecza i przedstawia sytuację w zupełnie odmienny sposób – słyszymy jego myśli przekazywane przez wszystkowiedzącego narratora, bo Jalo przed sądem nie jest w stanie wypowiedzieć słowa. W niespokojnym kraju, wciąż nękanym przez zbrojne ugrupowania, do oskarżenia dochodzi także przynależność do grupy terrorystycznej i udział w zamachach bombowych. Ma pecha, bowiem traktowany jest nie jak pospolity przestępca, lecz trafia do ośrodka przesłuchań więźniów politycznych, gdzie podstawą uzyskania zeznań są tortury. W przerwach między nimi więzień zasiada w celi nad  plikiem pustych kartek mając za zadanie spisanie swojej historii życia.
 
Cud w blasku księżyca
Jalo stara się spełnić owo żądanie, tym usilniej, im bardziej przerażające stają się kolejne tortury, ale „Osamotniony i odosobniony w celi, Jalo, nie umie poukładać sobie pamięci. Nie umie, bo wszystko nawiedza go naraz, obrazy mieszają mu się w głowie, zdarzenia nachodzą na siebie w czasie”[2].

Pisze zatem, drze, pisze raz jeszcze a opowiadana przez niego historia jak wir zatacza kręgi dostarczając wciąż nowych szczegółów na temat bohatera  jednocześnie zagarniając po drodze coraz to inną przestrzeń i czas. Jalo sięga poza okres swojego istnienia, do dzieciństwa dziadka, do historii rodziny jednego ze swoich kolegów a wszystko są to wspomnienia dotyczące mordów i rzezi; zdarzeń, które odcisnęły swe piętno na potomkach ocalałych uczestników. Sam bohater także ma za sobą krwawą przeszłość – jako bojownik libańskiej wojny domowej, podczas której, świadomie i nieświadomie, usypiał swoją wrażliwość by przetrwać.

„Jalo był tylko chłopakiem próbującym wyczytać z bieli papieru swoją historię, której nie potrafił opowiedzieć, swój język, którego nie potrafił zapisać, i swoją pamięć, której nie potrafił skłonić do mówienia”[3].

Jego zapiski prezentują coraz to inne warianty rzeczywistości; Jalo gubi się w przeszłości, nie umie jej wyjaśnić; reakcje i zachowania innych są dla niego niezrozumiałe, bo wszystkie wydarzenia ogląda poprzez pryzmat własnych potrzeb i odczuć. Wciąż na nowo stwarzana opowieść nie jest  jedynie próbą wybielenia własnych postępków – Jalo naprawdę próbuje zgłębić własną historię i zobaczyć ją oczyma innych, ale nie potrafi; wciąż reinterpretuje fakty, zawsze jest jednak jakieś: przecież…  Bez względu na to, jak bardzo bohater próbuje usprawiedliwić swoje zachowanie, prawda samoistnie wypływa na wierzch  i zdradza go wbrew samemu sobie.
 
Spowiedź kalmara
„Siedząc samotnie w celi, Jalo musi strzyknąć atramentem na papier. Jak kalmar nie ma broni innej niż atrament, którym może zwieść tych, co na niego polują i wymknąć się śmierci. […] Jalo pomyślał, że ugotują go w atramencie, którym pisze, że czarny atrament spływający na papier zabije go. Pomyślał, że nie potrafi zwieść poławiacza, który czeka na te kartki, żeby go w nie zawinąć, zabić i zjeść. Jalo pisał jak atramentnik idący na śmierć”[4].

Pod wpływem tortur, pragnąc uniknąć dalszych męczarni, bohater samooskarża się i zmyśla wydarzenia, które go pogrążają. Pragnie przyznać się do wszystkich zarzucanych mu czynów, prawdziwych czy też nie, byle tylko ustrzec się bólu.  Traumatyczne przeżycia i strach przed kolejnymi cierpieniami, niemożność wyobrażenia sobie przyszłości sprawiają, że mężczyzna czuje się coraz bardziej rozwarstwiony, niezdolny do zinternalizowania zdarzeń zewnętrznych i własnych myśli. W końcu następuje całkowita dezintegracja ego i Jalo, ten którego poznajemy na początku powieści, odkrywa, że „[…]człowiek może istnieć tylko wtedy, gdy znajdzie się na samym dnie. Tam, na dole, nikt już nie jest niczyim narzędziem. Tam człowiek staje się barankiem zarżniętym za ludzkość, a jego duch unosi się nad światem, bo jest już wolny”[5] i odchodzi w niebyt.

Powieść ma budowę szkatułkową – zawiera w sobie wiele historii, z których każda zostaje dopowiedziana do końca, nawet jeśli główny motyw pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi. Niemałą rolę odgrywa w niej poezja, przede wszystkim Nizara Kabbaniego, która w tle, ukazuje pragnienia emocjonalnie niedojrzałego bohatera szukającego w lirycznych strofach wzorca swojego życia uczuciowego.  Ciekawie poprowadzona jest narracja, która podkreśla rozpad osobowości głównego bohatera. Początkowo rozpisana na dwa głosy – wszechwiedzącego narratora i bohatera spisującego swoje wspomnienia w pierwszej osobie, rozdziela się i pojawia się kolejny trzecioosobowy narrator – Daniel, będący inną tożsamością głównego bohatera, której głos pojawia się jeszcze wyrywkowo, ale w końcu zanika, podobnie jak pierwotna osobowość.

Należy również podkreślić perfekcję tłumaczenia prozy nie tylko nieprostej literacko, ale i historycznie. Czytelnik otrzymuje rzecz napisaną piękną polszczyzną i także, dzięki przypisom tłumacza, nie gubi się w gąszczu zawartych odniesień do powikłanej i obcej historii. Szkoda, że „Nota tłumacza” nie znalazła się przed tekstem powieści, bowiem znajomość wyjaśnień odnośnie zabiegu wypełniającego luki w polskim nazewnictwie nie naraziłaby mnie na zaskoczenie, kiedy we współczesnej historii natknęłam się na Asyryjczyków.

To opowieść o ludziach, którzy w otaczającym ich brutalnym świecie nie potrafią odnaleźć swego miejsca; miotają się na wszystkie strony lub starają się płynąć z prądem, tak by nie pogrążyć się w toni. Traumatyczne przeżycia z przeszłości rzutują nie tylko życie osób, których dotyczą, lecz są przekazywane jak posag kolejnemu pokoleniu; wszystko się nawarstwia i kumuluje aż do nieuniknionego wybuchu. Każdy ma coś do ukrycia, coś do wymazania, co pozornie mu się udaje, ale ukrycie nie jest tożsame z nieistnieniem. I każdy w końcu płaci swoją cenę.

Iljas Churi "Jalo", Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Iljas Churi "Jalo"
- - -
[1] Iljas Churi, „Jalo”, przeł. Marcin Michalski, Karakter, 2014, s. 112.
[2] Tamże, s. 166
[3] Tamże, s. 180
[4] Tamże, s. 112
[5] Tamże, s. 336










29 komentarzy:

  1. I tym sposobem mój biblionetkowy schowek wzbogacił się o kolejną pozycję. To wygląda naprawdę ciekawie, choć domyślam się, że lektura "Jalo" raczej nie działa jak środek przeciwdepresyjny. A z przemocą jak? Ten gwałt w etykietach jest niepokojący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To kawał świetnej literatury. Gwałt, chociaż o niego chodzi i przewija się przez całą powieść nie jest straszny; przerażające są wspomnienia z wojny i tortury. Co prawda opisane są w sposób surrealistyczny, dawkami, ale przez to stają się bardziej palące. Przyznam, że nie mam jakiś wielkich złudzeń, do tego co człowiek człowiekowi może - czytuję o reżimach i więzieniach, ale... Mają one jednak w powieści swoje zadanie do spełnienia. Pamiętam, że kiedyś poraziło Cię "To oślepiające, nieobecne światło" Tahar Ben Jellouna i dałaś radę, a "Jalo" (powieść, nie bohater) grzechu warty. ;)

      Usuń
    2. A wiesz, że od razu pomyślałam o tym świetle Ben Jellouna, czytając Twoją recenzję? Temat wygląda na bardzo podobny. Niewesoły, a przecież... Sięgnę po "Jalo" na pewno. :-)

      Usuń
    3. Na pewno warto, nawet jeśli jest strasznie. :)

      Usuń
  2. Miła Carmaniolo, znowu wynurzam się z niebytu po długiej przerwie. Powoli, bardzo powoli dojrzewam do "Jalo" i chyba już dojrzałam ostatecznie, acz jeszcze waham się trochę. Trwało to tak długo, że tymczasem zamknięto jedyną filię Biblioteki Raczyńskich, w której ta książka była dostępna, więc pozostaje mi nabyć ją drogą kupna, co jest decyzją bardziej brzemienną w skutki. ;-) Zdradź mi zatem, proszę: czy mogę liczyć przynajmniej na w miarę szczęśliwe zakończenie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akhm... szczęśliwe? Ale dla kogo - zapytam przewrotnie? ;-)

      Szczęśliwe zakończenia nie są chyba domeną autorów z tamtych rejonów, niestety. Ale poza okrutnymi scenami jest w tej książce również parę pięknych i chwytających za serce fragmentów. No i jest to literatura z naprawdę wysokiej półki. Spokojnie można go postawić obok Jellouna. Sama się zastanawiam dlaczego Churi u mnie nie stoi...

      Usuń
    2. Mnie też trochę niepokoi nieobecność Churiego wśród Twoich przebojów. ;-) Po nieukończonej lekturze "Dziecka piasku" Ben Jelloun stracił trochę w moich oczach, więc tym bardziej szukam nowego objawienia. A zakończenie, dla kogo szczęśliwe? Może dla czytelnika i jego wiary w człowieka mimo wszystko? W wygraną w klasycznej walce ze złem? W możliwość naprawienia tego, co zostało zepsute, wyleczenia choroby? Czytam właśnie Szczeklika, rzecz o medycynie, i pewnie stąd to skojarzenie, ale uzdrowienie to wielka metafora (metafora wielkiej sprawy).

      Usuń
    3. Masz wymagania! ;-) Happy end jest, i owszem, dla dalszego bohatera, który niejako mimochodem zyskał wolność i spokój. Więcej zdradzać nie będę, bo nie będzie ciekawe odkrywanie prawdy. Ktoś, gdzieś napisał, że niekoniecznie trzeba uczynić coś złego; wystarczy nie zrobić czegoś dobrego by zwyciężyło zło. Niezwykle ponura perspektywa, ale chyba prawdziwa. Co nie znaczy, że należy skulić uszy i się poddać. Wręcz przeciwnie. Howgh! ;-)

      PS. Mnie dziwi, że go nie mam na półce, bo wydawało mi się, że mam swojego. ;-) A przeboje mam od 2015 a "Jalo" wcześniejszy - pewnie by był. ;-)

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Wysiadłam w jednej trzeciej i teraz rozpaczliwie poszukuję antidotum. Ale mam pewien pomysł i nie zawaham się go urzeczywistnić, jeśli chciałabyś mieć swojego "Jalo" i od czasu do czasu fundować sobie horror przed snem. ;-)

      Usuń
    2. Hmmm, to chyba w dalszym ciągu lubisz Jalo i żal Ci, że tak cierpi... Ale trudno... opowieść rzeczywiście jest pełna okrucieństw a to nie każdemu pasuje. Wymyśl jakieś antidotum na horror i się pomieniamy, bo ja tego drania chętnie przygarnę. ;-)

      Usuń
    3. Kochana, ja już leczę się Mrożkiem, a w biblio mam upatrzoną Emily Dickinson, więc z wymianą możemy poczekać, aż nadarzy się okazja, która przecież kiedyś nadarzy się na pewno, czy to z Twojej, czy z mojej inicjatywy, do której niniejszym zastrzegam sobie prawo. ;-) Tymczasem wyprawiam Jalo do Wrocławia. Żal mi go szczerze, a u mnie tylko cierpiałby jeszcze bardziej. ;-) Nie zmieniłaś adresu?

      Usuń
    4. Adresu nie zmieniłam i w takim razie czekam na tego popaprańca - już się cieszę i dziękuję! :-) Bardziej mi jednak żal jego ofiar, chociaż to okoliczności zmieniły go w potwora. Ze swojej strony zacznę wypatrywać czegoś znacznie mniej okrutnego dla Ciebie. ;-)

      Usuń
    5. Melduję, że obłąkany spaślaczek do mnie dotarł i już mu znalazłam miejsce obok obok Jellouna, Ondjakiego i Mabanckou - już oni go naprostują. Mam nadzieję... ;-)

      Usuń
  4. Ja też mam taką nadzieję! Przez obcowanie z Ben Jellounem na pewno zyska; oby ten drugi nie ucierpiał na tym. ;-) A Ondjaki mnie ciekawi, choć zdjęcia nastawiają raczej sceptycznie. U Ciebie recenzji nie widzę, w Biblionetce Adaś wyraża się pochlebnie. Myślisz, że "Babcia 19" warta świeczki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Jelloun nie da rady to Mabanckou weźmie go w obroty. A "Babcia 19 i sowiecki sekret" warte świeczek dwóch - Adaś ma rację. Tylko nie kupuj!!! Właśnie wymyśliłam coś miłego i łagodnego, co ukoi Twoją przerażoną duszę i jeśli chcesz, to wyślę go w podróż razem z przytulanką. ;-)

      Usuń
  5. Chcę bardzo! Tym bardziej że w biblio dostępne tylko na miejscu. ;-) Ale też nie chcę pozbawiać Cię trwale tej miłej i łagodnej rzeczy, więc może mogłabyś mi ją pożyczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Babcię pożyczę, pewnie. Pojedzie jako dodatek do TEGO CZEGOŚ MIŁEGO ;-)))))

      Usuń
    2. O rany, myślałam, że to Babcia jest tym czymś. ;-) Wobec tego dziękuję w dwójnasób! W mailu znajdziesz adres, pod którym szybciej odbiorę przesyłkę.

      Usuń
  6. Hura! Mam! Dziękuję! I nie mieszkając, zabieram się do czytania. ;-) Zacznę od słodkości, bo moja przerażona dusza bardzo potrzebuje słodyczy. A po przeczytaniu pierwszego rozdziału nabrałam pewności, że to nie jest bynajmniej przesłodzony tort weselny z kremem! Więc na pewno będzie dobrze. Opiekunką zajmę się w drugiej kolejności, o ile nie chcesz mieć jej natychmiast z powrotem. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę, że Tobie kocie słodycze przypadły do gustu. Opiekunka może poczekać cierpliwie na swoją kolej - przeczytana i nic jej na gwałtu rety do domu nie ciągnie. ;-)

      Usuń
    2. Babcia jest już w drodze powrotnej. Tym razem okoliczności sprzyjały szybkiej lekturze. Kocicę to nawet machnęłam w jeden dzień, co jest u mnie rzeczą zgoła niebywałą. Fakt, miejscami było słodko, ale i tak miło. Czasami biorę ją z półki, żeby jeszcze trochę poprzytulać, i nawet moja kocica rzeczywista zaakceptowała ją bez oporów. ;-)

      Usuń
    3. Cieszę się, że polubiłaś. ;-) Na babcię sobie czekam spokojnie, niech jej podróż służy. :)

      Usuń
    4. Babcia wsiadła w odrzutowiec i wczoraj dumnie wkroczyła w moje progi. A na dodatek przywiozła ze sobą dwie urocze gejsze władające polskim językiem. Dziękuję! ;-))

      Usuń
    5. Ta babcia, no! A do mnie przyjechała ze znającym polski zawodnikiem sumo, który wbrew groźnej postawie okazał się bardzo miły. ;-)

      Usuń