poniedziałek, 24 marca 2014

Hillsborough Romulus "Shinsengumi: ostatni wojownicy szoguna"

Utagawa Kuniyoshi, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Utagawa Kuniyoshi (1797–1861)
Źródło: Wikimedia Commons
Morderczy instynkt

Nieszczęścia ponoć chodzą parami. Kiepskie lektury chyba też. Umordowana poprzednim niewypałem sięgnęłam po „pierwszą anglojęzyczną powieść o Shinsengumi”[1] oczekując barwnej opowieści o nieznanych mi wojownikach i ich czasach. Niestety! Już po pierwszych stronach zorientowałam się, że co jak co, ale powieść to to nie jest. Ponieważ jednak autor odżegnuje się od się określenia „literatura faktu” (popularnonaukowa?), nie potrafię określić, co też to jest.

Nieważne! Czytam. Zaraz, wróć! Czytam i nie rozumiem! Czytam raz jeszcze. I jeszcze… Aaa, już wiem! Shinsengumi to specjalny oddział wojowników powołany przez shogunat do zwalczania przeciwników usiłujących przywrócić w Japonii władzę cesarza w latach 1862-1868. Podobno był to najbardziej okrutny oddział w całej historii Japonii. Podobno, bo autor mnie nie przekonał. Co prawda najczęściej używanym w książce wyrażeniem jest „powód - morderczy instynkt”, bo taką to przyczynę wszelkich postępków Shinsengumi, a szczególnie ich dowódców, wskazuje autor. Dowodem na to jest m.in. restrykcyjne przestrzeganie kodeksu bushido.
 
Utagawa Kuniyoshi, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
"The actor" Utagawa Kuniyoshi (1797–1861)
Źródło: Wikimedia Commons
Prawda, że po dwustu pięćdziesięciu latach pokoju nastąpiło rozprzężenie dyscypliny i wielu samurajów było samurajami jedynie z nazwy. Ale! Chociaż nie każdy już potrafił z sensem mieczem wymachiwać, to przy boku te dwa miecze miał. I na tyle mu tych umiejętności wystarczało, by nie dość szybko ustępującego z drogi kmiotka o głowę skrócić. Honor samuraja! Wcale nie musiał być Shinsengumi.

A kara śmierci za niezgodne z kodeksem zachowania? Za dezercję, za ucieczkę z pola walki, za zdradę – takie wyjątkowe?! Tylko u Shinsengumi te „mordercze instynkty” się ostały? Hmm…

To czym właściwie wyróżniali się spośród innych formacji? Pisze autor: „To, co wyróżniało Shinsengumi od pozostałych terrorystów ludności i morderców, było posiadanie przez nich oficjalnej zgody na zabijanie”[2]. Licencja na zabijanie! James Bond! – znaczy, eureka!  

Kyujutsu Kamakura Bushi, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
"Kyujutsu Kamakura Bushi" from „Heiji Monogatari Emaki”
Museum of Fine Arts, Boston
Niewątpliwie świadomość bezkarności pozwala wypływać na powierzchnię najgorszym ludzkim instynktom, ale czy to rzeczywiście było takie niecodzienne zjawisko i dotyczyło wyłącznie Shinsengumi? W swojej ignorancji nadal nie potrafię dostrzec różnic pomiędzy okrucieństwem Shinsengumi a pozostałych samurajów.

Ale może to przez niezwykły język tej książki?!

„Znakomity szermierz stylu Shintō Munen miał wysoki wzrost i wyprostowaną sylwetkę – był człowiekiem wyjątkowo dumnym, dobrze zbudowanym i posiadał niezwykłą siłę fizyczną. (…) Waleczny i brutalny, był tak odważnym jak okrutnym, a przy tym zuchwałym człowiekiem, który otrzymał dobre wychowanie” [3]. 

Utagawa Kuniyoshi, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Utagawa Kuniyoshi (1797–1861)
Źródło: Wikimedia Commons
I dalej:

„W okresie tym zjawisko związane z rōninami porównywane jest do ruchu na rzecz nierówności społecznej w nieprzyjaznym społeczeństwie”[4].

I jeszcze dalej:

„Niezwykłe poczucie swojej wartości i nieodparta żądza władzy przenikały się wzajemnie i oddziaływały na tę szczególną epokę historyczną, której byli nieodrodnymi synami, by wyzwolić w nich ogromną, nawet jak na owe czasy, chęć zabijania”[5]. 

Chęć zabijania? Morderczy instynkt? Budził się we mnie w miarę przedzierania się przez kolejne stronice!




Ashikaga Mochijuji, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ashikaga Mochijuji
Źródło: Wikimedia Commons
Odnoszę wrażenie, że ten chaos i językowy bełkot to nie tylko „zasługa” tłumaczki. Sam autor, zebrawszy skrupulatnie materiały, pogubił się w nich zupełnie, bo co rusz pojawiają się w książce takie kwiatki:

„Ich przerażające wyczyny na ulicach Kioto stały się codziennością. Przytoczmy tu fragment wspomnień szeregowego służącego pana Aizu:

(Naiwna! Oczekiwałam jakiejś informacji na temat tych niecnych wyczynów!)

»Ludzie z Shinsengumi związywali włosy w wielkie węzły. Kiedy szli pod wiatr bujne czubki rozszerzały się tworząc jeszcze bardziej imponujący widok«”[6].

I dalej:

„Ów postępowy urzędnik bakufu był pod wrażeniem reakcyjnych poglądów dowódcy Shinsengumi, o czym świadczy relacja z ich pierwszego spotkania (…).

Po czym autor cytuje fragment autobiografii (a raczej pamiętnika):

»Moja rodzina bała się [Kondō Isamiego], ponieważ był on rōshi. (W owych dniach rōshi siłą wdzierali się do domów i, grożąc, żądali pieniędzy).«”[7].  

Utagawa Kuniyoshi, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Utagawa Kuniyoshi (1797–1861)
Źródło: Wikimedia Commons
Wydaje się, że autor poszedł po najmniejszej linii oporu i zupełnie zignorował fakt, że sposób podania informacji ma istotne znaczenie nie tylko ze względów estetycznych, ale po prostu umożliwia zrozumienie przekazu. Sięgając po tę pozycję nie oczekiwałam wielkiego dzieła literackiego, ale liczyłam na zdobycie konkretnej wiedzy. Jednak filtrowanie informacji z bełkotu stworzonego przez spółkę autor-tłumacz-redaktor jest doprawdy ogromnym wysiłkiem. Nie jestem pewna czy wartym zachodu.


To ja już dziękuję. Pójdę sobie poczytać haiku…



Hillsborough, "Shinsengumi: osatni wojownicy szoguna" , Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Hillsborough Romulus
"Shinsengumi"
---
[1] Romulus Hillsborough, „Shinsengumi: Ostatni wojownicy szoguna”, przeł. Agnieszka Kozanecka, wyd. Bellona, 2007, s. 17.
[2] Tamże, s. 77.
[3] Tamże, s. 47.
[4] Tamże, s. 52.
[5] Tamże, s. 56.
[6] Tamże, s. 51.
[7] Tamże, s. 111.




 





4 komentarze:

  1. No popatrz, a okładka dość zachęcająca. Dobrze wiedzieć, co kryje się wewnątrz. Co do spółki autor-tłumacz-redaktor, to moja najświeższa japońska lektura, "Narodziny japońskich tradycji. Yoshimasa i Srebrny Pawilon" Keene'a, przekonała mnie, że do zbrodni niestety starczy dwóch. Wszystko było dobrze, a nawet bardzo dobrze, dopóki czytałam dostępne online dość obszerne partie oryginału. W polskiej wersji czar prysnął. Tłumaczenie jest niedopracowane, redakcja niestaranna i ogólnie lektura sprawia przez to przykrość. A autor niewinny! Chyba i ja poszukam pocieszenia w haiku. A jakie haiku masz? Ja mam bardzo zacne, jeśli przymknąć oko na kanarkową okładkę, wydanie Ossolineum z 1983 roku, z przekładami Agnieszki Żuławskiej-Umedy! Ha! Przemieliłam już wszystkie po kilkanaście razy, ale nie poprzestanę na tym! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe szczęście, że to spotkanie mam już dawno za sobą - leczyłam się potem długo podczytując haiku Basho "Z podróżnej sakwy: z dodaniem Dziennika podróży do Sarashina". Też w tłumaczeniu pani Żuławskiej-Umedy.

    Teraz, w przerwach pomiędzy Fuentesem i Benem Jelloun Taharem, albo może raczej w czasie kiedy usiłuję napisać recenzje, też zaglądam do Basho, ale dla odmiany w tłumaczeniu Piotra Madeja. I znalazłam cudną stronkę z haiku w Sieci z tłumaczeniami Agnieszki Żuławskiej-Umedy (fragmenty książki wydanej przez "Elay") i grafikami Ewy Kutylak, o tu: http://www.haiku.art.pl CUDO! Popełnię chyba kolejne szaleństwo zakupowe...

    OdpowiedzUsuń
  3. Strona z haiku prze-pię-kna! Dzięki za adres. Sama pewnie nie trafiłabym tam w bezmiarze sieci. Część haiku rozpoznaję, więc to pewnie rozszerzone wydanie na podstawie tego, które mam. Ta książka na pewno jest warta szaleństwa. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, strona cudowna, grafiki przepiękne (tłumaczenie - wiadomo!). Na stronie wydawnictwa piszą, że to nowe, rozszerzone wydanie tej książki. Skoro polecasz, to będę szaleć. :)

    OdpowiedzUsuń