Mars. Credit Line: Jeff Barton |
„Nie można mieć jednego serca do nienawiści, a drugiego – do miłości. Człowiek ma jedno, więc zawsze myślałam o tym, jak to serce ocalić”[1].
Chyba w większości języków słowo „wojna” jest rodzaju żeńskiego: válka, вайна, guerra... Dlatego już sam tytuł tego rozpisanego na wiele głosów reportażu Swietłany Aleksijewicz wydał mi się manifestem, pod którym sama mogłabym się podpisać. Kobieta jest tą, która daje i pielęgnuje życie, nie może być synonimem przemocy i śmierci. A przecież, kiedy wróg stanął u bram i one chwyciły za broń by chronić to, co dla nich najważniejsze: wolność i ziemię, na której bezpiecznie będą mogły wzrastać ich dzieci.
Kobiety są jak ziemia – na czas zagrożenia ukryją głęboko pod powierzchnią to, co jest w nich najbardziej kruche i cenne, tak by nie zginęło. A kiedy nadejdzie czas pokoju – o, ironio! to słowo rodzaju męskiego! – pozwolą by rozkwitło na nowo.
Swietłana Aleksijewicz przekazuje w swojej książce wspomnienia radzieckich kobiet z okresu II wojny światowej. Wiele z nich porzuciło rodzinne pielesze i walczyło ramię w ramię z mężczyznami. Pozwoliły by opadły na ziemię ich warkocze, zamieniły zwiewne sukienki i pantofelki na mundury i żołnierskie buciory. Zamiast kochać i dawać życie uczyły się jak nienawidzić i zabijać. Dla nich wojna nie miała w sobie jednak nic z chwały.
“Kiedy mówią kobiety, nie ma, albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. [...] Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. »Kobieca« wojna ma swoje własne barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami”[2].
Krew i woda. Credit Line: Jerry Worster |
Książka wiele lat przeleżała się na cenzorskim biurku – gotowa była do wydania już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Okazało się, że wojna z perspektywy kobiet – kolor i zapach krwi, ludzkie strzępy, brud i głód – ma się nijak do obrazu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i Zwycięstwa. Nikt nigdy nie wspominał też o tym, że kobiety, które przewędrowały – walcząc, zabijając lub ratując życie mężczyznom – pół Europy, po powrocie spotkały się z odrzuceniem i pogardą. Dobre i doceniane w czas śmierci stały się niewygodne w czasie pokoju – ich towarzysze broni woleli wybierać swoje żony spośród kobiet, które nie znały zapachu prochu i krwi. Nawet jeśli witane były jak bohaterki, to bohaterki zhańbione – matka wyściskawszy ocalałą córkę potrafiła spakować jej węzełek i nakazać jak najszybciej odejść, bo przecież w domu są jeszcze dwie dziewczyny na wydaniu, a ta “wojenna” straciła dobre imię, bo przecież przez cztery lata tarzała się w błocie i krwi z mężczyznami...
Kiedy wyruszały, często mając po szesnaście, lub nawet mniej lat, wraz ze swoimi warkoczami odrzuciły swoją kobiecość, w imię wyższego dobra pozwoliły by ich żeńskie “ja” zostało zduszone i uśpione. Nigdy do końca, bo to niemożliwe. Nigdy nie przestały postrzegać świata poprzez pryzmat swojej płci, dla nich zwycięstwo i wyzwolenie były jeszcze cenniejsze – stanowiły także o możliwości powrotu do swojej osobowości i życia, które jako kobiety powinny wieść.
„Umieraliśmy w imię życia, nie wiedząc jeszcze, czym ono jest. O wszystkim czytaliśmy tylko w książkach. Lubiłam filmy o miłości…”[3] – stwierdza ze smutkiem jedna z rozmówczyń.
Kiedy nadeszło wreszcie tak długo wyczekiwane Zwycięstwo okazało się, że wyśniona, przeprowadzona ukradkiem przez morze krwi i leje po bombach nadzieja i marzenia utkwiły zbyt głęboko i trudno je wydobyć na powierzchnię. Zamknięte serca trzeba było ponownie uczyć jak kochać i żyć.
„Znowu – dwa różne światy, dwa różne życia. Po tym, jak nauczyły się nienawidzić, trzeba było znowu nauczyć się kochać. przypomnieć sobie zapomniane uczucia. Zapomniane słowa. Człowiek wojny miał stać się człowiekiem nie –wojny”[4].
Ta rozpisana na wiele kobiecych głosów opowieść o wojnie jest wyjątkowo okrutna. Dla jej uczestniczek, bo zmusiła je do wspominania chwil, które najchętniej usunęłyby z pamięci. Dla czytelnika, bo nawet takie bezpieczne i bezkarne zanurzenie się w wojennych odmętach jest bolesne. I budzi lęk, bo uświadamia jak bardzo rodzaj ludzki jest skłonny do bezsensownej nienawiści i przemocy.
Swietłana Aleksijewicz
„Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”
|
[1] Swietłana Aleksijewicz, „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”, przeł. Jerzy Czech, Wydawnictwo „Czarne”, 2010, s. 350.
[2] Tamże, s. 9-10.
[3] Tamże, s. 116.
[4] Tamże, s. 323.
Wiele z tych dziewcząt poległo, a te które przeżyły, spotkało wielkie rozczarowanie. Nie mają prawa do chwały, do dumy ze swoich wojennych orderów i historii, którymi chcą się podzielić, choć niełatwo wraca im się wspomnieniami do tych czasów. Chwała i zasługi przysługują mężczyznom, kobiety spotkały się przede wszystkim z odrzuceniem: Wróciłam do swojej wsi z dwoma Orderami Chwały i z medalami. Pożyłam trzy dni, a na czwarty mama budzi mnie i mówi: "Córeczko, zebrałam ci rzeczy w węzełek. Uciekaj, odejdź stąd.... Masz dwie młodsze siostry, dorastają. Kto je za mąż weźmie? Wszyscy wiedzą, że byłaś cztery lata na wojnie, z mężczyznami..."
OdpowiedzUsuńPrzejmująca książka, z każdą kolejną przeczytaną stroną myślę sobie... Jakie mamy teraz dobre życie. Jakie bezpieczne i czyste. Doceńmy je, zamiast narzekać!
Tak, we mnie też boleśnie utkwiło akurat to wspomnienie. Przecież matka... Obcych można zignorować i próbować żyć dalej, ale odrzucił ją ten, kto powinien kochać i akceptować bez zastrzeżeń - to boli najmocniej.
UsuńMężczyźni wywołują wojny, ale najbardziej cierpią kobiety i dzieci. Tutaj akurat niewiele było o tych kobietach, które po prostu próbowały przetrwać i ochronić potomstwo. A przecież im też należy się podziw i pamięć.
Masz rację, kiedy czyta się takie potworności, człowiek właściwie zaczyna doceniać szczęście jakie niesie ze sobą pokój.
Bardzo dobra lektura, choć nie łatwa. Fantastyczny blog!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Lektura wyjątkowo bolesna - chociaż wiedziałam po co sięgam, to jednak chwilami wydawało mi się, że nie dam rady doczytać do końca.
UsuńAleksijewiecz tak pisze. Prosto, ale mocno. Po tę książkę też w końcu muszę sięgnąć. Dobrze, że autorka otrzymała Nobla, dzięki temu jej książki zaczną być wydawane wszędzie.
OdpowiedzUsuńPoprzez swoje książki Aleksijewicz pozwala zabierać głos ludziom, którzy normalnie nigdy nie byliby usłyszani. Ja też cieszę się z tego Nobla, bo jeśli wszystkie jej książki są takie, to jak najbardziej jej się należał. Ale dawkować sobie będę ostrożnie, bo nie jest to łatwy orzech do zgryzienia. Tematyka przez nią poruszana jest trudna i niezwykle bolesna - ciężko się potem otrząsnąć.
UsuńCzytam właśnie "Czarnobylską modlitwę" i po prostu jestem wstrząśnięta.
OdpowiedzUsuńWygląda na to, że każdą książkę Aleksijewicz trzeba sobie dawkować z wielką ostrożnością, bo można popaść w depresję... A czytać warto i trzeba, bo pisze o rzeczach ważnych.
UsuńDepresja, raczej nie, raczej wdzięczność...
OdpowiedzUsuń