Henri de Toulouse-Lautrec „Rousse” (1891) |
Mały wielki człowiek
„Chociaż Henry już wcześniej malował prostytutki, pokazany na belgijskiej wystawie obraz, zwany »La Toilette« (Toaleta) albo »Rousse« (Rudowłosa) – przedstawiający kobietę, która myje się, siedząc na podłodze – można chyba uznać za pierwszą jego pracę ukazującą scenę z domu publicznego. Ten obraz na niezagruntowanej drewnianej płycie, wykonany farbami olejnymi bardzo rozcieńczonymi terpentyną, robiący wrażenie raczej narysowanego pędzlem niż namalowanego, stanowi początek kolejnego etapu w jego twórczości, jest bowiem śmielszy niż dotychczasowe prace, zarówno jeśli chodzi o styl, jak i dobór tematu. Niemniej jednak i tu, podobnie jak w »Au Bal du Moulin de la Galette«, znalazły się zamierzone nawiązania do dzieł innych artystów, do »Le Tub (Kąpiel w miednicy, 1886)« Degasa i do techniki malarskiej Raffaellego”[1].
To opis jednego z moich ulubionych obrazów w jednej z najlepszych i najpiękniej napisanych biografii, które kiedykolwiek czytałam. Przyczynkiem do jej powstania stał się zbiór listów rodziny Toulouse-Lautrec, który trafił przypadkiem do rąk Julii Frey. A ona nie tylko uległa fascynacji życiem wielkiego malarza, ale też ze względu na swoje wykształcenie i zainteresowania okazała się osobą najlepiej predysponowaną do napisania jego biografii. Zapewne nie było łatwym przedstawienie historii życia człowieka nadzwyczaj wrażliwego na piękno, którego okrutna natura zamknęła w kalekim ciele. A jednak autorka nie tylko uniknęła w swojej pracy jakiegokolwiek sentymentalizmu, ale także udało jej się przekazać czytelnikom ogrom ciepła, którym obdarzyła Henri Toulouse-Lautreca – ludzka istotę.
Nikt, kto przeczytał książkę Julii Frey nigdy nie powie, jak współczesny Lautrecowi pisarz Arthur Symans, że ten „gdy najbardziej nienawidził samego siebie – tworzył potworności, wypatrywał u mężczyzn i kobiet fizycznych oznak występku”[2]. Raczej powtórzy to, co malarz mówił wielokrotnie jednej ze swoich ulubionych modelek (którą zawsze malował jak brzydką), Yvette Guilbert, a co ona zacytowała w autobiografii: „Każda brzydota ma jakąś piękną stronę; fascynujące jest odkrywanie piękna tam, gdzie nikt inny go nie dostrzega”[3].
Niezwykle wyczulony na wszelkie kpiny ze swojego wyglądu, był Lautrec jednocześnie największym swoim krytykiem – tworzył skatologiczne karykatury bądź pozował do zdjęć, które w oglądającym miały wzbudzić obrzydzenie. Uprzedzając żarty lub litość innych, prowokował i celowo gorszył ludzi.
„Traktował swój alkoholizm podobnie jak swoje kalectwo, kpił z siebie: »Nie, nie boję się, że przewrócę się po pijanemu – miał kiedyś powiedzieć. – Przecież jestem tak blisko ziemi«. Pod tą brawurą kryło się cierpienie, spowodowane ludzkimi kpinami”[4].
Toulouse-Lautrec nie malował autoportretów – znane są tylko dwa, z których jeden zaginął. Za to dość często umieszczał własną podobiznę na obrazach – można dostrzec go gdzieś w głębi, jak stojąc tyłem lub bokiem, przygląda się innym. „W tych autowizerunkach nie widać zadowolenia z siebie czy próżności; prawie zawsze uwydatniał swoje fizyczne mankamenty”[5].
„Jego wizja własnej roli na scenie życia okazała się prorocza; kiedy wreszcie zdobył rozgłos, to nie jako pierwszoplanowy aktor, lecz jako obserwator. Uznanie przyniosła mu właśnie zdolność obserwacji; wnikania w różne stany psychiczne, dostrzegania poprzez pęknięcia w skorupie pozorów prawdziwego »ja« swych modeli”[6].
W swoich dziełach Toulouse-Lautrec dość często nawiązywał do prac innych malarzy i tę samą scenę przedstawioną przez niego można by uznać za karykaturę. Jednak celowe zniekształcenie niekoniecznie musi być kpiną: to także ukazanie świata widzianego z innej perspektywy i wydobycie na powierzchnię cech, które często umykają mniej uważnym obserwatorom.
„Twórczość Henry’ego odziera Paryż »fin de siècle’u« z uroku, którym przyozdabia ową epokę legenda. Brutalne sztuczne światło, w jakim skąpane są wnętrza kabaretów na jego obrazach, odsłania nierealność tego świata, który go tak pociągał. Poprzez powierzchowną wesołość i wytworność przeziera, zadając im kłam, szara rzeczywistość nędzy, zbrodni i wyzysku, obnażając hipokryzję »belle époque«”[7].
...A Julia Frey przywraca właściwe oświetlenie sylwetce wielkiego człowieka; w jej książce pojawia się nie złośliwy, zapijaczony karzeł, lecz pełen życia, wrażliwy człowiek, cudowny przyjaciel, który tryska energią i humorem, mimo że cierpi z powodu swojej ułomności.
Pisząc o malarzu, autorka niemal cały czas używa jego imienia w formie „Henry” – tak zwracała się do niego matka, z którą malarz był silnie związany emocjonalnie. Dzięki temu zabiegowi postać wielkiego artysty wydaje się czytelnikowi bliższa – czuje się on, jakby został wprowadzony do grona jego przyjaciół; a to zobowiązuje, bowiem mimo niełatwego charakteru, przyjaciół miał malarz wiernych i wspaniałych. Jeden z nich tak napisał o nim w swoim dzienniku: „Im częściej widuje się Toulouse-Lautreca, tym większy się staje, aż w końcu zdaje się człowiekiem ponadprzeciętnego formatu”[8].
To zdanie nabiera szczególnego znaczenia teraz, gdy wszyscy znają dzieła wielkiego malarza i chyba nie ma takiego człowieka, któremu na dźwięk nazw „Paryż” i „La Moulin Rouge” nie przychodzi natychmiast na myśl nazwisko Henri Toulouse-Lautrec – ale tylko niewielu wie, że był karłem. I nie był…
- - -
[1] Julia Frey, „Toulouse-Lautrec. Biografia”, przeł. Joanna Andrzejewska, WAB, 2004, s. 296.
[2] Tamże, s.293.
[3] Tamże, [s.343.]
[4] Tamże, [s.271.]
[5] Tamże, [s.263.]
[6] Tamże, [s.263.]
[7] Tamże, [s. 292.]
„Chociaż Henry już wcześniej malował prostytutki, pokazany na belgijskiej wystawie obraz, zwany »La Toilette« (Toaleta) albo »Rousse« (Rudowłosa) – przedstawiający kobietę, która myje się, siedząc na podłodze – można chyba uznać za pierwszą jego pracę ukazującą scenę z domu publicznego. Ten obraz na niezagruntowanej drewnianej płycie, wykonany farbami olejnymi bardzo rozcieńczonymi terpentyną, robiący wrażenie raczej narysowanego pędzlem niż namalowanego, stanowi początek kolejnego etapu w jego twórczości, jest bowiem śmielszy niż dotychczasowe prace, zarówno jeśli chodzi o styl, jak i dobór tematu. Niemniej jednak i tu, podobnie jak w »Au Bal du Moulin de la Galette«, znalazły się zamierzone nawiązania do dzieł innych artystów, do »Le Tub (Kąpiel w miednicy, 1886)« Degasa i do techniki malarskiej Raffaellego”[1].
Henri de Toulouse-Lautrec "Yvette Guilbert" (1894) |
Nikt, kto przeczytał książkę Julii Frey nigdy nie powie, jak współczesny Lautrecowi pisarz Arthur Symans, że ten „gdy najbardziej nienawidził samego siebie – tworzył potworności, wypatrywał u mężczyzn i kobiet fizycznych oznak występku”[2]. Raczej powtórzy to, co malarz mówił wielokrotnie jednej ze swoich ulubionych modelek (którą zawsze malował jak brzydką), Yvette Guilbert, a co ona zacytowała w autobiografii: „Każda brzydota ma jakąś piękną stronę; fascynujące jest odkrywanie piękna tam, gdzie nikt inny go nie dostrzega”[3].
Niezwykle wyczulony na wszelkie kpiny ze swojego wyglądu, był Lautrec jednocześnie największym swoim krytykiem – tworzył skatologiczne karykatury bądź pozował do zdjęć, które w oglądającym miały wzbudzić obrzydzenie. Uprzedzając żarty lub litość innych, prowokował i celowo gorszył ludzi.
Henri de Toulouse-Lautrec "Au Moulin Rouge" (1892, 1895) |
Toulouse-Lautrec nie malował autoportretów – znane są tylko dwa, z których jeden zaginął. Za to dość często umieszczał własną podobiznę na obrazach – można dostrzec go gdzieś w głębi, jak stojąc tyłem lub bokiem, przygląda się innym. „W tych autowizerunkach nie widać zadowolenia z siebie czy próżności; prawie zawsze uwydatniał swoje fizyczne mankamenty”[5].
„Jego wizja własnej roli na scenie życia okazała się prorocza; kiedy wreszcie zdobył rozgłos, to nie jako pierwszoplanowy aktor, lecz jako obserwator. Uznanie przyniosła mu właśnie zdolność obserwacji; wnikania w różne stany psychiczne, dostrzegania poprzez pęknięcia w skorupie pozorów prawdziwego »ja« swych modeli”[6].
Pierre Auguste Renoir "Le Moulin de la Galette" |
„Twórczość Henry’ego odziera Paryż »fin de siècle’u« z uroku, którym przyozdabia ową epokę legenda. Brutalne sztuczne światło, w jakim skąpane są wnętrza kabaretów na jego obrazach, odsłania nierealność tego świata, który go tak pociągał. Poprzez powierzchowną wesołość i wytworność przeziera, zadając im kłam, szara rzeczywistość nędzy, zbrodni i wyzysku, obnażając hipokryzję »belle époque«”[7].
...A Julia Frey przywraca właściwe oświetlenie sylwetce wielkiego człowieka; w jej książce pojawia się nie złośliwy, zapijaczony karzeł, lecz pełen życia, wrażliwy człowiek, cudowny przyjaciel, który tryska energią i humorem, mimo że cierpi z powodu swojej ułomności.
Henri de Toulouse-Lautrec "Ball at the Moulin de la Galette" (1889) |
To zdanie nabiera szczególnego znaczenia teraz, gdy wszyscy znają dzieła wielkiego malarza i chyba nie ma takiego człowieka, któremu na dźwięk nazw „Paryż” i „La Moulin Rouge” nie przychodzi natychmiast na myśl nazwisko Henri Toulouse-Lautrec – ale tylko niewielu wie, że był karłem. I nie był…
Julia Frey „Toulouse-Lautrec. Biografia” |
[1] Julia Frey, „Toulouse-Lautrec. Biografia”, przeł. Joanna Andrzejewska, WAB, 2004, s. 296.
[2] Tamże, s.293.
[3] Tamże, [s.343.]
[4] Tamże, [s.271.]
[5] Tamże, [s.263.]
[6] Tamże, [s.263.]
[7] Tamże, [s. 292.]
To jest jedna z najlepszych biografii jakie czytałam. Postać artysty została oddana w bardzo żywy i ciekawy sposób. Przyznam się szczerze, że przed przeczytaniem książki miałam o nim mgliste pojęcie ale dzięki niej bardziej zainteresowałam się tym intrygującym człowiekiem
OdpowiedzUsuńTak, to naprawdę świetna biografia; znałam obrazy, ale dopiero dzięki niej dowiedziałam się kim naprawdę był Lautrec i w jaki sposób powstawały.
Usuń