wtorek, 23 września 2014

Ogawa Yoko „Muzeum Ciszy”

Ogawa Yoko, Muzeum Ciszy, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ogawa Yoko "Muzeum ciszy"
 W objęciach ciszy

Może jestem dziwna, bo w dzisiejszym świecie globalizacji, integralizmu i wielu innych -izmów zawsze kiedy sięgam po powieść pisarza pochodzącego z egzotycznego dla mnie kraju oczekuję treści niosących ze sobą nowe, nieznane, obce. I czuję się chyba lekko zawiedziona kiedy Argentyńczyk pisze o hitlerowskich Niemcach, a Kolumbijczyk swoim bohaterem czyni pełnokrwistego Anglika. Tak też było z powieścią Ogawy Yoko. Zdobywczyni nagród Akutagawy i Tanizakiego a tu… miasteczko jak ze starej, znanej Europy. Może francuskie, może angielskie, na pewno jednak nie japońskie. I nie amerykańskie, chociaż po okolicy błąkają się białe bizony.

Do starego pałacu, zamieszkałego przez chimeryczną właścicielkę, jej przybraną córkę i ogrodnika z żoną, przybywa młody kustosz, którego zadaniem ma być stworzenie niezwykłego muzeum poświęconego pamiątkom po zmarłych w okolicznym miasteczku ludziach.

O ile samo miasteczko wydaje się wytworem Europy, o tyle zamieszkujący je ludzie wydali mi się bardzo japońscy. Nie ze względu na imiona – tych osoby występujące w powieści nie mają; nie ze względu na wygląd, bo chociaż narrator – kustosz – nie szczędzi nawet dość szczegółowych opisów, to jednak tak naprawdę nic z nich nie wynika. I w postaciach, i w samym narratorze jest coś, czego nie potrafię sprecyzować, ale co kojarzy mi się z bohaterami japońskich powieści. 


Ogawa Yoko, Muzeum Ciszy, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Credit Line: Frka (mix i zmiana kolorystyki)
Credit Line: Mark Thornhill (mix i zmiana kolorystyki)
Kustosz zostaje przyjęty przez niezwykle wymagającą pracodawczynię i rozpoczyna tworzenie jedynego w swoim rodzaju muzeum. Codzienne rutynowe czynności związane z katalogowaniem i zabezpieczaniem eksponatów przerywają dziwne i niepokojące zdarzenia – wybuch bomby, morderstwa kobiet, niepokojące sny. Napięcie stopniowo narasta, aż w końcu osiąga masę krytyczną i następuje eksplozja.... po czym wszystko, bez żadnego logicznego uzasadnienia i wyjaśnienia, powraca do stanu pierwotnego. A zagubiony w tym surrealistycznym świecie czytelnik ponownie zaczyna zastanawiać się, w jakim wymiarze leży to miejsce i kim naprawdę są jego mieszkańcy.

Mamy  w powieści dwie społeczności: obywateli miasteczka wraz z ludźmi związanymi z tworzeniem muzeum pamiątek po zmarłych oraz mnichów z klasztoru, gdzie obowiązuje reguła milczenia i żyją… białe bizony. Obie grupy są jakby swoim lustrzanym odbiciem.

W zachowaniu bizonów i w zachowaniu mnichów nie zauważyłem istotnej różnicy. Zwierzęta pogrążone były we własnym świecie […]”[1] – mówi kustosz. Ale też podobnie ocenia ludzi w miasteczku: „Każdy płakał zamknięty we własnym świecie”[2].

Narrator zwraca uwagę na niezwykle małe, jakby do niczego nieprzydatne uszy zwierząt; dla ludzi małe uszy są, z pewnych względów, cechą niezwykle pożądaną. Zimą wzrasta śmiertelność w miasteczku, co jest zjawiskiem niezrozumiałym, ale w tym okresie wskutek niesprzyjających warunków naturalnych ginie też więcej bizonów. Bizony mogą dzielić z mnichami ich ciszę, a mieszkańcy miasteczka dzielą z muzealnikami wspomnienia po sobie.
 
Ogawa Yoko, Muzeum Ciszy, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ogawa Yoko "Muzeum ciszy"
 Mnisi i muzealnicy są jak yin i yang - przeciwieństwa, które wzajemnie się uzupełniając tworzą całość – jasność i ciemność, duchowość i świat materialny. Współistnieją podtrzymując egzystencję świata; kiedy jedno wzrasta, drugie maleje: pojawia się kustosz – umiera nauczyciel ciszy; młody mnich składa śluby – odchodzi starucha. Nic nie jest jednak w całkowicie yin czy yang, dlatego też po obu stronach znajdziemy pierwiastek przeciwieństwa – zabrudzone bizonie futro, praktyki pokutnicze mnichów, czy też niewinność i słodycz dziewczynki.

„Nie odrzucamy rzeczy, które przychodzą z zewnątrz. […] Trzeba się przenieść z ciała do głębi serca”[3] – mówi młody mnich.

"My w muzeum robimy na odwrót. Dbamy o to, żeby przechować fizyczny kształt pamiątek”[4] - odpowiada dziewczynka. 
Ogawa Yoko, Muzeum Ciszy, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ogawa Yoko "Muzeum ciszy"

Mnisi przyjmują ludzkie tajemnice, otaczają je ciszą i chronią w głębi swojego serca. Takim sercem-schronieniem dla pamiątek materialnych jest muzeum. W ten sposób podtrzymana zostaje równowaga pomiędzy tym co widzialne i ukryte.

Powieść jest jak księga inwentarzowa a zarazem karty z historią ludzi, którzy pamiątek po sobie już nie zobaczą.

„Księga inwentarzowa to taki rejestr aktów urodzenia, a karta z historią to jakby CV danego przedmiotu”[5] – opowiada młodemu mnichowi dziewczynka.

Piękny, prosty, a nawet oszczędny język może przywoływać na myśl mowę młodego mnicha, który za chwilę złoży śluby milczenia. Interwały między zdaniami, momenty wahania, zaciśnięcia warg – chwile ciszy, która dopuszcza czytelnika do wnętrza i zostawia mu przestrzeń na własne myśli. Jest to także język kogoś, kto zachwycając się delikatnym puszkiem na policzku dziewczynki bez zmiany tonu i barwy głosu przekazuje nam informacje o makabrycznych szczegółach morderstw lub przygotowywaniu preparatów z żywych organizmów. To wzmaga grozę, wywołuje dreszcz niepokoju. I ten niepokój towarzyszy czytelnikowi w ciągu całej lektury i jeszcze długo po zamknięciu ostatniej karty. Zdecydowanie nie jest to lektura dla nadwrażliwych.

„Muzeum to cały osobny świat. Ale większość ludzi nigdy się w ten świat nie zagłębia, najwyżej stoją przy samym wejściu i są zadowoleni. Takich, którzy zechcą wejść do środka, jest naprawdę tylko garstka”[6].

Ta książka jest jak muzeum. Zechcesz wejść czytelniku? 


Ogawa Yoko, Muzeum Ciszy, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ogawa Yoko "Muzeum ciszy"
- - -
[1] Ogawa Yoko, „Muzeum ciszy”, przeł. Anna Horikoshi, W.A.B., 2012, s.141.
[2] Tamże s.223 procesja płaczu
[3] Tamże s.163.
[4] Tamże.
[5] Tamże s.162.
[6] Tamże s. 112.


8 komentarzy:

  1. No, ja już drugi raz wolałabym nie wchodzić. ;-) Chociaż kto wie, może po jakieś szczegóły, ciekawe porównania? Czasami wolę kontemplować detal niż czytać całość. Bizony i mnisi, nad tym można podumać. Albo na przykład ta reguła milczenia. Wypadła mi z pamięci, a jakże sugestywna. Cokolwiek by się stało, nikt nie piśnie słowem. Nie wiem, czy akurat to skojarzenie jest adekwatne do treści, ale jako pierwsze przychodzi mi na myśl.

    A obrazki, poza drugim, Twoje? Moja ulubiona kolorystyka. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja czytałam tę powieść podziwiając artyzm, ale odczuwając duży dyskomfort psychiczny. Narracja wydała mi się bardzo... wężowa, hipnotyzująca. Taka ociekająca słodyczą, która za moment zamieni się w gorycz piołunu, albo cykuty. Dlatego starałam się skupić na tych jasnych stronach mocy. A reguła milczenia, możność przekazania komuś swojej tajemnicy kojarzy mi się z tajemnicą spowiedzi. Pisanka u mnie z bizonem, ale te powieściowe były z aniołkami.

      Obrazki niby moje, ale z gotowego materiału - potrzebowałam czegoś surrealistycznego, dziwnego i płynnego. No i w niebieskościach. W pierwszym "ulepszyłam" obraz Grottgera (kolorystyka oryginału szalenie mi się zresztą podoba), bizony malowałam ze zdjęcia, a w ostatnim też wykorzystałam swoje fotki, które posklejałam, pomazałam i rozmazałam. Jakbyś nie wiedziała to jest to przyklasztorny cmentarz z dzwonnicą. ;P

      Usuń
    2. Dzwonnicę widzę. I ten obrazek podoba mi się najbardziej, chociaż wszystkie zacne. :-)

      Usuń
    3. Dziękuję. Tak a propos młodego przewoźnika (potem pojawia się stary) przez bagno - na tym pierwszym obrazku, to ma być on. To z jego wnętrza bije "źródełko ciszy", które wyczuwa kustosz, kiedy postanawia mu wyjawić tajemnicę mordercy kobiet.

      Dziwna sprawa, ale mną najbardziej wstrząsnęły nie morderstwa ale sen kustosza ze scyzorykiem i dziewczynką w tle. I jeszcze te preparaty ze ślimaków. Brrrrr....

      Usuń
    4. A! Nie poznałam przewoźnika na obrazku, ale teraz już mam jasność, kto zacz. :-)

      Sen ze scyzorykiem i dziewczynką? Popatrz, a ja zupełnie tego nie pamiętam.

      Usuń
    5. No jak to... namalowałam mu (coś w rodzaju) ubranka ze skóry białego bizona! :)))

      A sen wyparłaś! Lepiej nie będę Ci przypominać, bo to najkoszmarniejsza scena w tej książce. Autorka powieści ma w sobie coś z Mishimy Yukio i Tanizakiego. Szczególnie tego pierwszego - do tej pory, a czytałam wieki temu, jak przypomnę sobie "Na uwięzi", to ogarnia mnie przerażenie.

      Usuń
    6. No, pod względem koszmarności to Tanizaki wysiada przy tej pani. ;-)

      Usuń
    7. Och, w "Shunkinshō, czyli rozmyślania nad życiem wiosennej harfy" albo w "Tajemnej historii pana Musashiego" ulubiony zbereźnik chyba ją przewyższa. I w ogóle, to przyszło mi teraz do głowy, że ona go chyba naśladuje - ten opis preparatów ze ślimaków jest przedstawiony z taką samą pieczołowitością (miłością niemal) jak u Tanizakiego przygotowywanie głów. ;-D

      Usuń