czwartek, 31 grudnia 2015

Cristian Teodorescu "Medgidia, miasto u kresu"

     Nanizane na nić pamięci
Cristian Teodorescu,Medgidia, miasto u kresu, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Credit Line: CameliaTWU
Rumuński pisarz Cristian Teodorescu urodził się w Medgidii – małym miasteczku leżącym w południowo-wschodniej Rumunii. To miejscu swojego dzieciństwa – miastu i jego mieszkańcom, a przede wszystkim dziadkom – Ṣtefanowi i Virginii Theodorescu poświęcił książkę „Medgidia, miasto u kresu”.

Zdziwi się jednak ten, kto spodziewa się znaleźć jakąś formę reportażu bądź dzieło pamiętnikarskie, bowiem wszelkie luki i wątpliwości tak szczelnie wypełnia literacka fikcja, że nie wiadomo co jest prawdą a co zmyśleniem. Toteż Teodorescu na wstępie prosi by traktować ten tekst, tak jakby był całkowicie był wymyślony.

„Medgidia, miasto u kresu” to powieść i zarazem nie-powieść, gdyż każdy z jej króciutkich rozdziałów stanowi samodzielną powiastkę i jak Teodorescu twierdzi można je czytać na wyrywki lub rozpoczynając od końca niczego przy tym nie tracąc. Czyżby rumuńska „Gra w klasy”? Być może. Mnie jednak przypomina raczej sznur korali. Te historyjki są jak nanizane na nić paciorki  wyjmowane z koszyka pamięci, w którym mieszają się ze sobą osoby i wydarzenia, przeszłość i przyszłość – mają różne zabarwienie, ale podobną strukturę. Nawet jeśli czasami jakiś koralik z przeszłości czy przyszłości kontrastowo zabłyśnie pomiędzy tymi, które układają się w harmonijny ciąg wydarzeń nie przeszkadza to w podziwianiu całego naszyjnika. Słowo wstępne i ostatni rozdział jak zameczek spinają naszyjnik w całość. Opowiadania układają się w logiczny ciąg i wszystkie razem tworzą historię Medgidii obejmującą około dziesięciu lat jej istnienia począwszy od roku 1938 do 1949. Jak w kalejdoskopie historie przeskakują od osoby do osoby, od zdarzenia do zdarzenia i czytelnik ma wrażenie, że śledzi losy wszystkich mieszkańców miasteczka.
 
Cristian Teodorescu,Medgidia, miasto u kresu, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Medgidia. Credit Line: Classic Bucharest
Społeczność Medgidii była zróżnicowana zarówno pod kątem narodowościowym jak i wyznaniowym. Oprócz Rumunów zamieszkiwało ją liczne grono Turków i Tatarów, nie byli rzadkością Ormianie i Żydzi, można też było spotkać Rosjan, Bułgarów i Macedończyków. Obok prawosławnej cerkwi wznosił się meczet i tylko synagoga mieściła się nieco dalej, bo w sąsiedniej Konstancy. W historiach przedstawianych przez Teodorescu pojawiają się przedstawiciele wszystkich narodowości a każdego z nich pisarz portretuje tak ekspresywnie i malowniczo, że można ich niemal zobaczyć kręcących się wokół własnych spraw czy rozprawiających między sobą.

„Koniec ramadanu. Turcy zabierają się do ucztowania. Zarzynają baranki na pilaw, uganiają się za domowym ptactwem, ukręcają mu głowy i pakują na rożen. W całym mieście pachną ṣuberek, tureckie placki z mięsem. Kto miał przyjaciół wśród Turków – a któż ich nie miał? – szedł do nich poświętować”[1]. 

Ze znawstwem i maestrią prawdziwego gawędziarza Teodorescu wplata w swoją opowieść liczne anegdoty i przypisywane bohaterom zabawne wpadki, które plotka i czas wyniosły niemal do pozycji miejscowych legend. Jak ta o nietypowym pojedynku rozegranym pomiędzy pewnym drażliwym oficerem a medykiem:

„Podczas rutynowego badania pułkowy medyk odkrył u niego syfilis w trzecim stadium i odmówił wycofania się z diagnozy. Znieważony oficer wyzwał go na pojedynek i zaproponował, że bronią będzie rum, a walka odbędzie się przy świadkach. Lekarz zgodził się pod warunkiem, że zakończą w momencie, gdy któryś z nich nie będzie już w stanie wypić następnego kieliszka. Konfrontacja miała miejsce w restauracji dworcowej. Major Scipion zgodził się być sekundantem. Kelner Januszek, ubrany w galowy strój, polewał w białych rękawiczkach”[2]. 

Cristian Teodorescu,Medgidia, miasto u kresu, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Dworzec w Medgidii Źródło: Wikimedia
czy też ta o reakcji tureckiej społeczności na wieść o porwaniu przez zakochanego Rumuna córki Turka (oficjalnie związek niemożliwy)

„Ale skądinąd Turcy doskonale wiedzieli, że Radie, niech jej będzie na zdrowie, opuściła dom kilka dni temu z synem zegarmistrza. (…) Mimo to z sympatii do doktora dzielnica turecka huczała do późnej nocy po kazaniu imama. Nie było to huczenie ostrzegawcze, jak w przypadku zwykłego porwania, ani wesołe jak po zawarciu małżeństwa między dwojgiem wyznawców Allaha. Był to rodzaj pomruku, jakiego nikt wcześniej nie słyszał, no bo co można powiedzieć, kiedy ojciec porwanej stawiał kolejki ojcu porywacza, a zegarmistrz, chrześcijanin, nienauczony, jak postępować z alkoholem, krzyczał: »La Illah il ala« tak głośno, że słychać było przez ściany domu? Tefik był bardziej powściągliwy, ale jego głos również dało się słyszeć, bo odpowiadał śpiewem: »Jezus zmartwychwstał…!« Świętowali przecież: w Bukareszcie Zizi ożenił się z Radie”[3]. 

Nie zawsze jednak te wspominki są radosne i beztroskie. Nie brak też wydarzeń ponurych i tragicznych. W opisywanym okresie dzieje się w Rumunii wiele –  najpierw sieje zamęt faszystowska Żelazna Gwardia, której członkowie dopuszczają się aktów przemocy i mordów na przedstawicielach innych narodowości i przeciwnikach politycznych, potem dochodzi do władzy Ion Anotnescu, który wiąże Rumunię z hitlerowskimi Niemcami i wikła ją w działania wojenne na froncie wschodnim. Co ciekawe, te historie nabierają coraz ciemniejszych barw w miarę zbliżania się do lat pięćdziesiątych. Druga wojna światowa dotknęła Medgidię jakby mimochodem i nie bezpośrednio. Zmobilizowano wielu mężczyzn i  wysłano ich na front wschodni, gdzie walczyli pod Stalingradem i skąd niewielu z nich wróciło, ale w samym miasteczku ludzie nie doznali krzywd ze strony Niemców. Dopiero zmiana sojuszu i wkroczenie wojsk sowieckich sprowadziło do Medgidii – tak jak do całej Rumunii walczącej z dawnym sprzymierzeńcem i jednocześnie okupowanej przez nowego – wojenną zawieruchę.

„Cztery razy Rosjanie ogołocili sklep Sarkisa, a raz go zdewastowali. Innym kupcom z miasta też nie udało się wyjść obronną ręką. Rosjanie przyjeżdżali fala za falą i płacili rublami, których nikt nie chciał, ale kto ośmieliłby się im odmówić?”[4].

„To Rosjanie dokonywali aresztowań według swojego prawa. Mieli wojskową ciężarówkę z plandeką i zgarniali, kogo im się podobało. Najpierw brali przybłąkanych do Miasta besarabczyków, potem kilku żołnierzy walczących na Krymie i zdemobilizowanych. Zniknęły nawet dwie dziewczyny od Łysego, ale o nich mówiono, że uciekły ze strachu przed bezlitosnym sowieckim tryprem, który kilka ich koleżanek całkiem wyeliminował z zawodu”[5]. 

A to była przecież tylko zapowiedź nadchodzących lat terroru i mordów. Początek nowych czasów i koniec miasteczka, takiego jakie pozwala nam zobaczyć książka Teodorescu. 

Cristian Teodorescu,Medgidia, miasto u kresu, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Dworzec w Medgidii. Credit Line: Nils Öberg
Wszystkie te wydarzenia odbijały się w wielkich lustrach sali restauracyjnej przy dworcu w Medgidii, którą prowadził Ṣtefanek Theodorescu – slobodzki piekarz, który dorobił się na fotografii. Kiedy zaczęli znikać i odchodzić – w ten lub inny sposób – starzy mieszkańcy miasta, lustra przestały być potrzebne. Nowi władcy Rumunii nie chcieli oglądać w nich swoich czynów.

 
Cristian Teodorescu,Medgidia, miasto u kresu, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Cristian Teodorescu
„Medgidia, miasto u kresu”
- - -
[1] Cristian Teodorescu, „Medgidia, miasto u kresu”, przeł. Radosława Janowska-Lascr, wyd. „Amaltea”, 2015, s. 81.
[2] Tamże, s. 63.
[3] Tamże, s. 141-142.
[4] Tamże, s. 176.
[5] Tamże, s. 182.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz