Minaret w Babadag by Julian Nitzsche |
Wędrówka po nowej-starej Europie
„Jadąc do Babadag” to relacje z wojaży po Polsce i małych bałkańskich
państwach. To podróż zwykła i niezwykła zarazem, wędrówka w czasie i
przestrzeni, przy czym czas jest w tych relacjach czymś niedookreślonym,
nieuchwytnym, królową jest przestrzeń, bo jak autor pisze: oglądając
zdjęcia, drobiazgi z podróży nie pamięta kiedy zostały zrobione, ale
zawsze pamięta miejsca, których dotyczą. I nie są to okolice, które
słyną ze swych zabytków, znane i tłumnie odwiedzane, to raczej ustronia,
do których nie dociera nikt poza ich mieszkańcami; zakątki, o których
mówi się, że nawet jaskółki tam zawracają.
„Bardzo możliwe, że człowiek odczuwa swoje istnienie dopiero wtedy, gdy czuje na skórze dotyk bezimiennej przestrzeni, która łączy nas z najdawniejszym czasem, ze wszystkimi umarłymi, z prehistorią, gdy umysł dopiero oddzielał się od świata i jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swojego sieroctwa”[1].
„Bardzo możliwe, że człowiek odczuwa swoje istnienie dopiero wtedy, gdy czuje na skórze dotyk bezimiennej przestrzeni, która łączy nas z najdawniejszym czasem, ze wszystkimi umarłymi, z prehistorią, gdy umysł dopiero oddzielał się od świata i jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swojego sieroctwa”[1].
Jednym
z przyczynków do tych podróży było zdjęcie André Kertésza z 1921 roku,
na którym niewidomy skrzypek prowadzony przez małego chłopca wygrywa na
instrumencie niesłyszalne dla patrzącego melodie. Punkt w przestrzeni –
bliski a zarazem leżący gdzieś na krańcach Ziemi. Niby świat pędzi do
przodu, wszystko się zmienia z prędkością błyskawicy, ale są miejsca w
których ten pęd zwalnia, albo może nawet staje – czasowe enklawy
zagubione w morzu nowoczesności, które tworzą na jego powierzchni
niewielkie zmarszczki i wiry.
Polska, Węgry, Mołdawia, Słowenia, Rumunia, Mołdawia, Albania… Małe miasteczka, wioski, bezdroża…
Polska, Węgry, Mołdawia, Słowenia, Rumunia, Mołdawia, Albania… Małe miasteczka, wioski, bezdroża…
Circus, Budapest, 19 May 1920 by Andre Kertesz (1894 - 1985) Źródło: Wikimedia |
„Małe
kraje powinny być zwolnione z lekcji historii. Powinny unosić się jak
wyspy gdzieś na obrzeżach nurtu dziejów. […] Małe kraje powinny być
chronione tak, jak chronione jest dzieciństwo. Obywatele
hipertroficznych tworów i mocarstw powinni je odwiedzać dla nabrania
rozsądku. Prawdopodobnie niewiele by to dało, ale ludziom trzeba dawać
szansę i stwarzać możliwość refleksji nad wielością sensów tego
najlepszego ze światów. Istnienie małych krajów o umiarkowanym
temperamencie jest po prostu wyzwaniem dla potocznych sądów na temat
ekspansji, potęgi, wielkości, znaczenia i reszty tych niepodważalnych
komunałów. Jeśli idzie o mnie, zawsze chciałem żyć w kraju nieco
mniejszym, a nigdy, broń Boże, w większym. W końcu znikomość znacznie
trudniej zamienia się we własną karykaturę niż wielkość. A w każdym
razie mniej szkodzi otoczeniu”[2].
Odnalazłam Stasiukowych
Cyganów z wiersza Andruchowycza. Musiałam się na nich natknąć, bo „[…]
moją obsesją są Cyganie, pustka pogranicza oraz rzeczne promy we
wschodnich Węgrzech”[3] – pisze autor.
„Patrzyłem na rozpadającą się wieś, na śmietnisko w środku placu, na strachliwie zamkniętą na cztery spusty plebanię z basenem i czułem, że to jest ich zwycięstwo. Od 1322 roku, gdy Europa pierwszy raz dostrzegła ich obecność gdzieś na Półwyspie Peloponeskim, właściwie się nie zmienili. Europa powołała do życia narody, królestwa, cesarstwa i państwa, które trwały i upadały. Zapatrzona w rozwój, ekspansję i wzrost, nie potrafiła sobie wyobrazić, że można żyć poza czasem, poza historią. Tymczasem oni dokonali tego cudu. Z sardonicznym uśmiechem patrzyli na paroksyzmy naszej cywilizacji i jeśli brali z niej coś dla siebie, to były to śmieci, odpadki, zrujnowane domy i jałmużna. Tak jakby cała reszta nie przedstawiała dla nich żadnej wartości”[4].
Tak pięknie o nich pisze. Być może chwilami ogarnia go zazdrość i chęć by wszystko rzucić, zapomnieć o materialnej stronie życia i brać z niego „wiele i niewiele, a w sam raz” – jak śpiewała Maryla Rodowicz. A mnie się wydaje, że właśnie tym była jego włóczęga po bałkańskich bezdrożach – wędrówką poza czasem.
„[…] życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat”[5].
„Patrzyłem na rozpadającą się wieś, na śmietnisko w środku placu, na strachliwie zamkniętą na cztery spusty plebanię z basenem i czułem, że to jest ich zwycięstwo. Od 1322 roku, gdy Europa pierwszy raz dostrzegła ich obecność gdzieś na Półwyspie Peloponeskim, właściwie się nie zmienili. Europa powołała do życia narody, królestwa, cesarstwa i państwa, które trwały i upadały. Zapatrzona w rozwój, ekspansję i wzrost, nie potrafiła sobie wyobrazić, że można żyć poza czasem, poza historią. Tymczasem oni dokonali tego cudu. Z sardonicznym uśmiechem patrzyli na paroksyzmy naszej cywilizacji i jeśli brali z niej coś dla siebie, to były to śmieci, odpadki, zrujnowane domy i jałmużna. Tak jakby cała reszta nie przedstawiała dla nich żadnej wartości”[4].
Tak pięknie o nich pisze. Być może chwilami ogarnia go zazdrość i chęć by wszystko rzucić, zapomnieć o materialnej stronie życia i brać z niego „wiele i niewiele, a w sam raz” – jak śpiewała Maryla Rodowicz. A mnie się wydaje, że właśnie tym była jego włóczęga po bałkańskich bezdrożach – wędrówką poza czasem.
„[…] życie składa się raczej z okruchów teraźniejszości, które zapadają w pamięć, i tak naprawdę tylko z tego składa się nasz świat”[5].
Andrzej Stasiuk „Jadąc do Babadag” |
- - -
[1] Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Wydawnictwo „Czarne”, 2004, s. 11.
[2] Tamże, s. 111-112.
[3] Tamże, s. 266.
[4] Tamże, s. 96-97.
[5] Tamże, s. 70.
[1] Andrzej Stasiuk, „Jadąc do Babadag”, Wydawnictwo „Czarne”, 2004, s. 11.
[2] Tamże, s. 111-112.
[3] Tamże, s. 266.
[4] Tamże, s. 96-97.
[5] Tamże, s. 70.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz