Credit Line: Jason Hollinger |
Opowieść się nie kończy…
„Teraźniejszość jest wszystkim, co mamy, (…) choć to jedyna rzecz, której nigdy nie zdołamy uchwycić w garść”[1].
Los rozdzielił Wu-Wei i Czwarty Maja, jedno przewędrowało wyschnięte pustynie, drugie popłynęło za morze. Odnalezione fragmenty powieści – tylko trzydzieści jeden rozdziałów – przepisywane ręcznie przez zapaleńców, którzy pragnęli by nie zaginęła i czytywane przez kolejne pokolenia… Historia się powtarza i nowi kochankowie rzuceni w wir historii zostają rozdzieleni. Kochankowie, małżonkowie, dzieci, rodzice. Życie dopisuje kolejne rozdziały w miejsce tych zaginionych; opowieść toczy się dalej…
„Teraźniejszość jest wszystkim, co mamy, (…) choć to jedyna rzecz, której nigdy nie zdołamy uchwycić w garść”[1].
Los rozdzielił Wu-Wei i Czwarty Maja, jedno przewędrowało wyschnięte pustynie, drugie popłynęło za morze. Odnalezione fragmenty powieści – tylko trzydzieści jeden rozdziałów – przepisywane ręcznie przez zapaleńców, którzy pragnęli by nie zaginęła i czytywane przez kolejne pokolenia… Historia się powtarza i nowi kochankowie rzuceni w wir historii zostają rozdzieleni. Kochankowie, małżonkowie, dzieci, rodzice. Życie dopisuje kolejne rozdziały w miejsce tych zaginionych; opowieść toczy się dalej…
Książka Madeleine Thien, kanadyjskiej autorki o chińsko-malajskich korzeniach opowiada o losach ludzi, którzy swoje życie związali z muzyką i literaturą. Okres, w którym przyszło im żyć to chyba najgorszy czas na paranie się artystycznymi zajęciami. Wojna japońsko-chińska, rewolucja i maoistowski terror to również czas niesprzyjający miłości, przyjaźni, kształtowaniu rodzinnych więzi. One rodzą się tak czy inaczej, czyste i ufne, że nie zmogą ich żadne przeciwności losu. A przecież tak łatwo je zniszczyć. Tak jak można zniszczyć człowieka.
W porewolucyjnym amoku wrogie okazało się wszystko, co wiązało się z historią i kulturą, które poprzedzały „piękny, szczęśliwy i sprawiedliwy” czas rządów Mao. Niszczono zabytki, prześladowano wierzenia i obyczaje, palono książki i obrazy. Nawet muzyka okazała się wrogiem rewolucji. Bach, Beethoven, a nawet Czajkowski, Szostakowicz i Prokofiew – twórcy bratniego narodu. To niewyobrażalne, że dozwolone były jedynie rewolucyjne pieśni i opery Madam Mao.
Thien pięknie pisze o muzyce i odczuciach ludzi, dla których znaczyła ona tak wiele. Ich miłość do muzyki sprawiła, że w szczególny sposób doświadczali świata i reagowali na wydarzenia. Odbierając im muzykę, odebrano im jednocześnie prawo do wyrażania siebie. Autorka ukazuje różne postawy wobec panującego w kraju porządku. Jedni ulegają rewolucyjnym wizjom, inni w milczeniu starają się przetrwać, kolejni powodowani strachem lub wyrachowaniem podporządkowują się reżimowi. W ostatecznym rozrachunku jednak nie ma wśród nich nikogo, w kim nie pozostała głęboka rana, która już nigdy nie miała się zagoić.
Niemal do końca powieści trawiło mnie pytanie skąd taki tytuł. Wszak jej bohaterom odebrano wszystko: rodzinę, przyjaciół, zamiłowania. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to fragment Międzynarodówki – jej chińskiej wersji:
Powstańcie, niewolnicy, powstańcie!
Nie mówcie, że nie mamy niczego![2].
Thien pięknie pisze o muzyce i odczuciach ludzi, dla których znaczyła ona tak wiele. Ich miłość do muzyki sprawiła, że w szczególny sposób doświadczali świata i reagowali na wydarzenia. Odbierając im muzykę, odebrano im jednocześnie prawo do wyrażania siebie. Autorka ukazuje różne postawy wobec panującego w kraju porządku. Jedni ulegają rewolucyjnym wizjom, inni w milczeniu starają się przetrwać, kolejni powodowani strachem lub wyrachowaniem podporządkowują się reżimowi. W ostatecznym rozrachunku jednak nie ma wśród nich nikogo, w kim nie pozostała głęboka rana, która już nigdy nie miała się zagoić.
Niemal do końca powieści trawiło mnie pytanie skąd taki tytuł. Wszak jej bohaterom odebrano wszystko: rodzinę, przyjaciół, zamiłowania. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to fragment Międzynarodówki – jej chińskiej wersji:
Powstańcie, niewolnicy, powstańcie!
Nie mówcie, że nie mamy niczego![2].
Jakby na przekór pojawiają się w treści słowa innej pieśni – tekst Yī Wú Suŏyŏu (Nie mam nic) autorstwa Cui Jiana, którą ten zaśpiewał na żywo podczas protestów studentów na placu Tiananmen, i która stała się ich nieoficjalnym hymnem:
„Nigdy nie przestałem Cię pytać, czy pójdziesz ze mną. Ale ty śmiałaś się, bo nie miałem niczego! Oddam Ci więc swoje marzenia i moją wolność”[3].
„Nigdy nie przestałem Cię pytać, czy pójdziesz ze mną. Ale ty śmiałaś się, bo nie miałem niczego! Oddam Ci więc swoje marzenia i moją wolność”[3].
Marzenia i wolność. Życie i miłość. Nie mówmy zatem, że nie mieli niczego.
Madeleine Thien
„Nie mówcie, że nie mamy niczego”
|
- - -
[1] Madeleine Thien „Nie mówcie, że nie mamy niczego”, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie, 2017, s. 182.
[2] Tamże, s. 556.
[3] Tamże, s. 443.
[1] Madeleine Thien „Nie mówcie, że nie mamy niczego”, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Literackie, 2017, s. 182.
[2] Tamże, s. 556.
[3] Tamże, s. 443.
Ha! To wygląda ciekawie. Jedynie słuszna muzyka, w rytm której mają poruszać się wszyscy, to oczywiście horror, ale ciekawe jest podejście do problemu z muzycznego punktu widzenia. W takich czasach tym cenniejszy zhiyin (ten, który zna brzmienie)!
OdpowiedzUsuńTak, Thien ukazała rewolucję i jej efekty z dość specyficznego punktu widzenia. A pisze pięknie - o muzyce i ludziach też. ;-)
Usuń