piątek, 24 października 2014

Ignacy Karpowicz "Sońka"

Ignacy Karpowicz, Sońka, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
W oparciu o obraz Ivana Kulika (1898)
Nie, nie żal mi żadnej z chwil...

Za oknem jednostajny szum jesiennego deszczu, gdzieś w tle Edit Piaf śpiewa o tym, że nie żal jej przeżytych chwil – drobna istotka o wielkim głosie i… sercu. Sercu, które oparło się brudom tego świata. Takie serce miała bohaterka najnowszej powieści Ignacego Karpowicza Sońka - przyszło mi na myśl po skończonej lekturze. Pogodzona z losem, żyjąca wspomnieniem tego, co było najpiękniejsze w jej życiu; tego, czego za nic by się nie wyrzekła.

Do maleńkiej wioski na Podlasiu trafia przez przypadek młody – w miarę, wzięty – wg własnych wyobrażeń, reżyser, pisarz i co tam jeszcze… Zmanierowany, znudzony życiem, wiecznie skrzywiony, pusty… Zepsuty samochód zmusza go do skorzystania z gościny staruszki… obywatel Wielkiego Świata trafia pod strzechę. I staje się cud… niemal jak w baśni… Sonia bowiem, zdziera folię nie tylko z czekoladowego serduszka; ściąga zasłonę, która okrywa jej własne serce i pamięć i za jednym zamachem rozbija też mur obojętności miastowego dandysa.

Jej młodość przypadła na okres II wojny światowej. Młodość domaga się swoich praw bez względu na czas. A może to serce człowiecze się tych praw domaga, bo Sońka się zakochała. Ot, zwykła rzecz. Sońka jednak zakochała się we wrogu – esesmanie, który wraz ze swoją jednostką stacjonował w Królowym Stojle. I to też nie tak niezwykła sprawa. Zdarza się. Okrucieństwa wojny, nienawiść, podłość i małość człowieka – to też się zdarza. Może tylko kontrast pomiędzy skrą szczęścia i bestialstwem do jakiego zdolny jest człowiek uzmysławia nam  ogrom brudu przetaczającego się wokół nas i to, że „masa” to nie statystyki, to tkwiące w niej jednostki, które kochają i cierpią. I że dla wielu z nich statystyczne zdarzenie może oznaczać koniec ich świata, nawet jeśli ich ciała żyją nadal.

Ignacy Karpowicz, Sońka, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola

W oparciu o obraz Alberta Ankera (1887) i fotografię
Credit Line: Rafał Nalepa (mix i  zmiana kolorystyki)
"Ten świat mógł opierać się na fotosyntezie, a opiera się na przelewaniu krwi. No i uczą nas na niebieskich kompletach. Muszą uczyć, bo okrucieństwa pojąć nie sposób. Uczono nas, że najwłaściwsza i jedyna religia to mizantropia przełamana empatią i współczuciem. Tylko tyle zostało po wyjściu poza fotosyntezę. Tylko tyle”[1].

Ponura wizja i czasem zastanawiam się nad tym jak bardzo prawdziwa. A jednak… jednak jest na tym świecie coś dla czego warto żyć, co trwa uparcie w pamięci, nawet jeśli szczęście istnieje tylko przez chwilę. Całe życie Sońki zamknęło się w tym jednym wspomnieniu, które chciała zachować do samego końca. Jedna iskra szczęścia, jedna kropla piękna. Możemy się dziwić, możemy oceniać, ale czy musimy? To było jej życie, jej wybór – jej przeznaczenie.
Czy naprawdę Sonia oczekiwała, że nieznajomy przybysz stanie się jej sędzią, wypatrywała osądu? Nie wydaje mi się. Być może Igor był zwiastunem przeczuwanej śmierci, ostatnią okazją by wyrzucić z siebie tak długo skrywane emocje i uczucia, by raz jeszcze rozpalić w pamięci płomień, który wygasł. Na nowo zobaczyć tę jedyną gwiazdę, która w jej życiu zabłysła i po upadku której wszystko inne straciło ważność: śmierć, okrucieństwo, nienawiść… A tych w jej życiu nie brakło…

Sońka i Igor przywodzą mi na myśl magiczny portret Doriana Graya – w miarę jak młody mężczyzna przejmuje od staruszki cały ładunek okrucieństwa i nienawiści, z którymi zetknęło ją życie traci siły, jej opowieść go wyniszcza. Kiedy on zaczyna dostrzegać wątrobiane plamy na swoim ciele, jej […] włosy wymknęły się spod kwiecistej chustki w błysku złota – nie rtęci czy srebra – pszenica tak świeci, sama z siebie prosto kole w oko”[2]. W niej pozostaje to jedno jedyne piękne wspomnienie, o którym chciała opowiedzieć, ale którego nikomu nie odda. Cała reszta to ciężar, który należy zrzucić z ramion, by w blasku wyruszyć w podróż do wielkiego Nic.

Ignacy Karpowicz, Sońka, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Credit Line: Rafał Nalepa (przycięcie i redukcja koloru)
Język Karpowicza jest jędrny, soczysty i… szorstki - ani grama sentymentalizmu. Dystans. Cynizm, turpizm – zamierzony, ale zaczynam się zastanawiać nad tym, czy wykorzystuje się je po to by szokować czytelnika, czy też po to, by ukryć wyjątkową wrażliwość autora.  Ot, zgwozdka.

W tekście jest sporo wyrażeń białoruskich – na końcu słowniczek – ale jak w którymś miejscu zauważa narrator – większość zrozumiałych właściwie bez tłumaczenia. W końcowej partii tekstu znajdziemy fragmenty hebrajskiego tekstu kadisza - nietłumaczone, albo raczej niewymagające tłumaczenia. Kicz? Parodia kiczu? Makabryczny żart? Nie śmieszy. Boli. I chyba ma boleć. To modlitwa nie tylko za Sońkę. To kadisz dla wszystkich zmarłych, o których pamięć przywróciła staruszka w swojej opowieści. Nie dajmy się zwieść cynizmowi narratora – dołączmy do chwili ciszy.








Ignacy Karpowicz, Sońka, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Ignacy Karpowicz
„Sońka”
- - -
[1] Ignacy Karpowicz, „Sońka”, Wydawnictwo Literackie, 2014, s.164.
[2] Tamże, s.67.
 


















5 komentarzy:

  1. Ciekawe, ciekawe... Na pewno temat, do autora podchodzę trochę podejrzliwie. Czy uważasz, że nie powinnam?

    Obrazki super ekstra. Okładka też mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli temat Ci odpowiada, to jak najbardziej. W tej warstwie, gdzie narrator przekazuje opowieść Sońki autor powstrzymuje się przed różnymi wyskokami. Co więcej, ta opowieść brzmi prawdziwie i jest naprawdę przejmująca. (Tylko nie zrezygnuj z czytania zanim Sońka nie zacznie opowiadać!) Jeśli chodzi o partie królewicza... cóż... to też można przetrzymać (niechcący wycięłam sobie cały akapit odnośnie jego przemiany). Karpowicz w ogóle świetnie pisze, formuje język jak glinę wg potrzeb. Tylko ta jego poza...

      W "Balladynach i romansach" nic mi nie przeszkadzało i świetnie się bawiłam. Potem trafiłam na "Nowy kwiat cesarza (i pszczoły)" i odpadłam. Ocenę wystawiłam chyba za wysoką - cały czas za język. Mimo wszystko.

      Sama zobacz, jak można spaprać ładne zdania: "[...] bo niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami a niewysrane gówno gównem. Taka jest natura wszechrzeczy". (Sońka). Po kie licho mu ta skatologia?

      Usuń
    2. W obrazie Ankera - dziewczyna zaplatające warkocze - zakochałam się od pierwszego wejrzenia, mimo że pierwotnie planowałam wstawić autentyczne fotografie. Niezapominajki... sama przeczytasz. :)

      Usuń
    3. Ostatecznie Ikkyū też miał potrzebę skatologii... Zobaczymy zatem, zobaczymy. Poczytam, jak poczuję zew. Mam nadzieję, że Sońka nie zwleka za bardzo z rozpoczęciem swojej opowieści. ;-)

      Usuń
    4. Coś w tym jest... Szalona Chmura i Karpowicz... hihihi. Tylko że Ikkyū nie mieszał - był albo skatologiczny albo romantyczny, a Karpowiecz... dwa w jednym. ;)
      Całe szczęście, Sońka nie zwleka, a powieść jest niewielka. Jak będziesz miała okazję to sięgnij i sama się przekonaj.

      Usuń