W oparciu o obraz Ivana Kulika (1898) |
Nie, nie żal mi żadnej z chwil...
Za oknem jednostajny szum jesiennego deszczu, gdzieś w tle Edit Piaf śpiewa o tym, że nie żal jej przeżytych chwil – drobna istotka o wielkim głosie i… sercu. Sercu, które oparło się brudom tego świata. Takie serce miała bohaterka najnowszej powieści Ignacego Karpowicza Sońka - przyszło mi na myśl po skończonej lekturze. Pogodzona z losem, żyjąca wspomnieniem tego, co było najpiękniejsze w jej życiu; tego, czego za nic by się nie wyrzekła.
Do maleńkiej wioski na Podlasiu trafia przez przypadek młody – w miarę, wzięty – wg własnych wyobrażeń, reżyser, pisarz i co tam jeszcze… Zmanierowany, znudzony życiem, wiecznie skrzywiony, pusty… Zepsuty samochód zmusza go do skorzystania z gościny staruszki… obywatel Wielkiego Świata trafia pod strzechę. I staje się cud… niemal jak w baśni… Sonia bowiem, zdziera folię nie tylko z czekoladowego serduszka; ściąga zasłonę, która okrywa jej własne serce i pamięć i za jednym zamachem rozbija też mur obojętności miastowego dandysa.
Jej młodość przypadła na okres II wojny światowej. Młodość domaga się swoich praw bez względu na czas. A może to serce człowiecze się tych praw domaga, bo Sońka się zakochała. Ot, zwykła rzecz. Sońka jednak zakochała się we wrogu – esesmanie, który wraz ze swoją jednostką stacjonował w Królowym Stojle. I to też nie tak niezwykła sprawa. Zdarza się. Okrucieństwa wojny, nienawiść, podłość i małość człowieka – to też się zdarza. Może tylko kontrast pomiędzy skrą szczęścia i bestialstwem do jakiego zdolny jest człowiek uzmysławia nam ogrom brudu przetaczającego się wokół nas i to, że „masa” to nie statystyki, to tkwiące w niej jednostki, które kochają i cierpią. I że dla wielu z nich statystyczne zdarzenie może oznaczać koniec ich świata, nawet jeśli ich ciała żyją nadal.
W oparciu o obraz Alberta Ankera (1887) i fotografię
Credit
Line: Rafał Nalepa (mix i zmiana kolorystyki)
|
"Ten świat mógł opierać się na fotosyntezie, a opiera się na przelewaniu krwi. No i uczą nas na niebieskich kompletach. Muszą uczyć, bo okrucieństwa pojąć nie sposób. Uczono nas, że najwłaściwsza i jedyna religia to mizantropia przełamana empatią i współczuciem. Tylko tyle zostało po wyjściu poza fotosyntezę. Tylko tyle”[1].
Ponura wizja i czasem zastanawiam się nad tym jak bardzo prawdziwa. A jednak… jednak jest na tym świecie coś dla czego warto żyć, co trwa uparcie w pamięci, nawet jeśli szczęście istnieje tylko przez chwilę. Całe życie Sońki zamknęło się w tym jednym wspomnieniu, które chciała zachować do samego końca. Jedna iskra szczęścia, jedna kropla piękna. Możemy się dziwić, możemy oceniać, ale czy musimy? To było jej życie, jej wybór – jej przeznaczenie.
Ponura wizja i czasem zastanawiam się nad tym jak bardzo prawdziwa. A jednak… jednak jest na tym świecie coś dla czego warto żyć, co trwa uparcie w pamięci, nawet jeśli szczęście istnieje tylko przez chwilę. Całe życie Sońki zamknęło się w tym jednym wspomnieniu, które chciała zachować do samego końca. Jedna iskra szczęścia, jedna kropla piękna. Możemy się dziwić, możemy oceniać, ale czy musimy? To było jej życie, jej wybór – jej przeznaczenie.
Czy naprawdę Sonia oczekiwała, że nieznajomy przybysz stanie się jej sędzią, wypatrywała osądu? Nie wydaje mi się. Być może Igor był zwiastunem przeczuwanej śmierci, ostatnią okazją by wyrzucić z siebie tak długo skrywane emocje i uczucia, by raz jeszcze rozpalić w pamięci płomień, który wygasł. Na nowo zobaczyć tę jedyną gwiazdę, która w jej życiu zabłysła i po upadku której wszystko inne straciło ważność: śmierć, okrucieństwo, nienawiść… A tych w jej życiu nie brakło…
Sońka i Igor przywodzą mi na myśl magiczny portret Doriana Graya – w miarę jak młody mężczyzna przejmuje od staruszki cały ładunek okrucieństwa i nienawiści, z którymi zetknęło ją życie traci siły, jej opowieść go wyniszcza. Kiedy on zaczyna dostrzegać wątrobiane plamy na swoim ciele, jej […] włosy wymknęły się spod kwiecistej chustki w błysku złota – nie rtęci czy srebra – pszenica tak świeci, sama z siebie prosto kole w oko”[2]. W niej pozostaje to jedno jedyne piękne wspomnienie, o którym chciała opowiedzieć, ale którego nikomu nie odda. Cała reszta to ciężar, który należy zrzucić z ramion, by w blasku wyruszyć w podróż do wielkiego Nic.
Sońka i Igor przywodzą mi na myśl magiczny portret Doriana Graya – w miarę jak młody mężczyzna przejmuje od staruszki cały ładunek okrucieństwa i nienawiści, z którymi zetknęło ją życie traci siły, jej opowieść go wyniszcza. Kiedy on zaczyna dostrzegać wątrobiane plamy na swoim ciele, jej […] włosy wymknęły się spod kwiecistej chustki w błysku złota – nie rtęci czy srebra – pszenica tak świeci, sama z siebie prosto kole w oko”[2]. W niej pozostaje to jedno jedyne piękne wspomnienie, o którym chciała opowiedzieć, ale którego nikomu nie odda. Cała reszta to ciężar, który należy zrzucić z ramion, by w blasku wyruszyć w podróż do wielkiego Nic.
Credit Line: Rafał Nalepa (przycięcie i redukcja koloru) |
Język Karpowicza jest jędrny, soczysty i… szorstki - ani grama sentymentalizmu. Dystans. Cynizm, turpizm – zamierzony, ale zaczynam się zastanawiać nad tym, czy wykorzystuje się je po to by szokować czytelnika, czy też po to, by ukryć wyjątkową wrażliwość autora. Ot, zgwozdka.
W tekście jest sporo wyrażeń białoruskich – na końcu słowniczek – ale jak w którymś miejscu zauważa narrator – większość zrozumiałych właściwie bez tłumaczenia. W końcowej partii tekstu znajdziemy fragmenty hebrajskiego tekstu kadisza - nietłumaczone, albo raczej niewymagające tłumaczenia. Kicz? Parodia kiczu? Makabryczny żart? Nie śmieszy. Boli. I chyba ma boleć. To modlitwa nie tylko za Sońkę. To kadisz dla wszystkich zmarłych, o których pamięć przywróciła staruszka w swojej opowieści. Nie dajmy się zwieść cynizmowi narratora – dołączmy do chwili ciszy.
W tekście jest sporo wyrażeń białoruskich – na końcu słowniczek – ale jak w którymś miejscu zauważa narrator – większość zrozumiałych właściwie bez tłumaczenia. W końcowej partii tekstu znajdziemy fragmenty hebrajskiego tekstu kadisza - nietłumaczone, albo raczej niewymagające tłumaczenia. Kicz? Parodia kiczu? Makabryczny żart? Nie śmieszy. Boli. I chyba ma boleć. To modlitwa nie tylko za Sońkę. To kadisz dla wszystkich zmarłych, o których pamięć przywróciła staruszka w swojej opowieści. Nie dajmy się zwieść cynizmowi narratora – dołączmy do chwili ciszy.
Ciekawe, ciekawe... Na pewno temat, do autora podchodzę trochę podejrzliwie. Czy uważasz, że nie powinnam?
OdpowiedzUsuńObrazki super ekstra. Okładka też mi się podoba.
Jeśli temat Ci odpowiada, to jak najbardziej. W tej warstwie, gdzie narrator przekazuje opowieść Sońki autor powstrzymuje się przed różnymi wyskokami. Co więcej, ta opowieść brzmi prawdziwie i jest naprawdę przejmująca. (Tylko nie zrezygnuj z czytania zanim Sońka nie zacznie opowiadać!) Jeśli chodzi o partie królewicza... cóż... to też można przetrzymać (niechcący wycięłam sobie cały akapit odnośnie jego przemiany). Karpowicz w ogóle świetnie pisze, formuje język jak glinę wg potrzeb. Tylko ta jego poza...
UsuńW "Balladynach i romansach" nic mi nie przeszkadzało i świetnie się bawiłam. Potem trafiłam na "Nowy kwiat cesarza (i pszczoły)" i odpadłam. Ocenę wystawiłam chyba za wysoką - cały czas za język. Mimo wszystko.
Sama zobacz, jak można spaprać ładne zdania: "[...] bo niewypowiedziane słowa nie przestają być słowami a niewysrane gówno gównem. Taka jest natura wszechrzeczy". (Sońka). Po kie licho mu ta skatologia?
W obrazie Ankera - dziewczyna zaplatające warkocze - zakochałam się od pierwszego wejrzenia, mimo że pierwotnie planowałam wstawić autentyczne fotografie. Niezapominajki... sama przeczytasz. :)
UsuńOstatecznie Ikkyū też miał potrzebę skatologii... Zobaczymy zatem, zobaczymy. Poczytam, jak poczuję zew. Mam nadzieję, że Sońka nie zwleka za bardzo z rozpoczęciem swojej opowieści. ;-)
UsuńCoś w tym jest... Szalona Chmura i Karpowicz... hihihi. Tylko że Ikkyū nie mieszał - był albo skatologiczny albo romantyczny, a Karpowiecz... dwa w jednym. ;)
UsuńCałe szczęście, Sońka nie zwleka, a powieść jest niewielka. Jak będziesz miała okazję to sięgnij i sama się przekonaj.