Wykorzystano obraz Carlo Dolci (1616-1686) |
Wieczność w starym fotelu.
„Pusty, posępny pokój o zamurowanych oknach, pośrodku, na krześle siedzi stary człowiek. Wokół jego bosych stóp plącze się kot”[1]. Tak oto rozpoczyna się maleńka powieść Funetesa pt. „Urodziny”. A mnie po raz kolejny twórca opasłej i zarazem rozpasanej do granic wyobraźni „Terry Nostry” zadziwia swoją zwięzłością i minimalizmem. Minimalizmem objętościowym, bo wewnątrz… wewnątrz tkwią przestrzenie niezmierzone…
Ale zacznijmy od początku… punktem wyjścia, postacią od której zaczyna się powieść (ale nie opowiadana historia) jest Siger z Brabancji, XVIII wieczny francuski teolog i filozof, który był propagatorem idei Awerroesa i popadł w związku z tym w konflikt z Inkwizycją. Uciekł do Italii i tam zamknął się w domu z jednym służącym, który ponoć zamordował go ok. 1281 roku.
Ale u Fuentesa nie może być prosto! Kolejne, jakby oderwane sceny, jak nić w patchworku, łączy głos jednego narratora, który jest jednocześnie wszystkimi męskimi postaciami – Sigerem, św. Grzegorzem (bo miał widzenie św. Jana i Matki Bożej i potwierdzał doktrynę Trójcy Bożej?), Jezusem, może nawet Bogiem… Podobnie rzecz ma się z postaciami kobiecymi – są odrębnymi istotami a zarazem tylko wielokrotnością tej jednej jedynej – Nuncją (ambasadorem bohatera?), św. Emilią (założyła ochronkę dla dzieci i była założycielką Zgromadzenia Sióstr Świętej Rodziny?), Marią – Matką Bożą…
Fuentes bawi się czasem, pamięcią, odbiciami; powtarzalnością historii. Awerroes twierdził, że świat jest wieczny, dusza jest podzielona na dwie części, jedną indywidualną, a drugą boską i że indywidualna część duszy nie jest wieczna, wszyscy ludzie dzielą jedną, i tę samą duszę. To za nim powtarza starzec:
„Jeśli świat jest wieczny, nie mógł zostać stworzony, jeśli prawda jest niejednoznaczna, może ich być wiele, jeśli inteligencja jest wspólna dla rodzaju ludzkiego, indywidualna dusza nie jest nieśmiertelna, natomiast ludzkość jako gatunek, tak”[2].
Możemy podążyć tą myślą dalej… ku buddyjskiemu Absolutowi, który jest wieczny i nieskończony, a każda cząstka, która chwilowo wydaje się egzystować poza nim nadal jest jego nierozerwalną częścią i zawsze do niego wraca, po śmierci swego „nosiciela”.
„Przeznaczeniem ludzi jest rozproszenie. Każda przeżywana przez nas chwila oddala nas coraz bardziej od praźródła, jakim jest dobro, jakim jest jedność. Nigdy ich już nie odzyskamy, dlatego jesteśmy śmiertelni” [3].
Ta powieść to nie tylko rozważania o naturze czasu i ludzkiego istnienia, to także refleksje na temat człowieczych starań dotyczących prób zrozumienia otaczającego nas świata za pomocą tworzonych sztucznie kategorii, które pozwolą go usystematyzować w sposób odpowiedni do możliwości naszego pojmowania.
„Zawsze popełniamy ten sam podstawowy błąd, chcemy opanować to, co wcale nas nie potrzebuje (natura – przyp. mój), tchnąć własny czas w czas jemu przeciwny. […] jedynym wyjściem jest własny integralny czas, rozmijający się kompletnie ze zgubną ambicją włączania go siłą, poszatkowanego w bezczasowość natury, albo wymóc od niej by podporządkowała swą absurdalną integralność, swoje odwieczne zużywanie się, naszej umiejętności rozumowania, wymiernej, bo przemijalnej”[4].
To chyba także autorefleksja na temat własnego życia pisarza, ale to już tylko, nawet nie domysł, ale cień przeczucia.
Konstrukcja powieści przywodzi na myśl koncentrycznie zmniejszające się kręgi – ostatni epizod odpowiada pierwszemu, przedostatni – drugiemu … aż do centrum. A jednocześnie wszystko jest płynne, ruchome granice się zacierają i mieszają.
Fuentes bawi się czasem, pamięcią, odbiciami; powtarzalnością historii. Awerroes twierdził, że świat jest wieczny, dusza jest podzielona na dwie części, jedną indywidualną, a drugą boską i że indywidualna część duszy nie jest wieczna, wszyscy ludzie dzielą jedną, i tę samą duszę. To za nim powtarza starzec:
Peter Paul Rubens (1577-1640) |
Możemy podążyć tą myślą dalej… ku buddyjskiemu Absolutowi, który jest wieczny i nieskończony, a każda cząstka, która chwilowo wydaje się egzystować poza nim nadal jest jego nierozerwalną częścią i zawsze do niego wraca, po śmierci swego „nosiciela”.
„Przeznaczeniem ludzi jest rozproszenie. Każda przeżywana przez nas chwila oddala nas coraz bardziej od praźródła, jakim jest dobro, jakim jest jedność. Nigdy ich już nie odzyskamy, dlatego jesteśmy śmiertelni” [3].
Ta powieść to nie tylko rozważania o naturze czasu i ludzkiego istnienia, to także refleksje na temat człowieczych starań dotyczących prób zrozumienia otaczającego nas świata za pomocą tworzonych sztucznie kategorii, które pozwolą go usystematyzować w sposób odpowiedni do możliwości naszego pojmowania.
„Zawsze popełniamy ten sam podstawowy błąd, chcemy opanować to, co wcale nas nie potrzebuje (natura – przyp. mój), tchnąć własny czas w czas jemu przeciwny. […] jedynym wyjściem jest własny integralny czas, rozmijający się kompletnie ze zgubną ambicją włączania go siłą, poszatkowanego w bezczasowość natury, albo wymóc od niej by podporządkowała swą absurdalną integralność, swoje odwieczne zużywanie się, naszej umiejętności rozumowania, wymiernej, bo przemijalnej”[4].
To chyba także autorefleksja na temat własnego życia pisarza, ale to już tylko, nawet nie domysł, ale cień przeczucia.
Konstrukcja powieści przywodzi na myśl koncentrycznie zmniejszające się kręgi – ostatni epizod odpowiada pierwszemu, przedostatni – drugiemu … aż do centrum. A jednocześnie wszystko jest płynne, ruchome granice się zacierają i mieszają.
„[…]to wszystko, co wydaje się być zewnętrzne czy podziemne, jest równocześnie wewnętrzne i napowietrzne. Zaczynam wyobrażać sobie, że owa postrzegana przeze mnie równoczesność nie jest bezzasadna; to najoczywistszy dowód, iż ten dom został zbudowany w tym samym czasie (i tej samej przestrzeni), tylko że ta cała uprzednia, staranna robota jest jakby przygotowaniem do następujących po sobie konstrukcji, może przerwanych (a może jeszcze tylko nie ujętych w myśl)”[5].
Opis tej architektonicznej struktury zawieszonej w czasie i przestrzeni, istniejącej przedtem, teraz i potem doskonale oddaje, moim zdaniem, zawartość powieści.
„Zasiadłem w fotelu, powtarzając niestrudzenie swoje tezy”[6] - mówi starzec. A ja trzymając w ręku niewielką książeczkę spoglądam na niego bezradnie; czuję, że też powinnam usiąść, bo jej ciężar zaczyna mnie przytłaczać…
Carlos Fuentes "Urodziny" |
[1] Carlos Fuentes, „Urodziny”, przeł. Maria Kaniowa, Wydawnictwo Literackie 2001, s. 7.
[2] Tamże, s. 91.
[3] Tamże, s.52-53.
[4] Tamże, s.95.
[5] Tamże s. 27.
[6] Tamże, s.96.
Rok Fuentesa trwa, jak widzę! A u mnie Inez wciąż czeka na swój czas. Bo już zdążyłam zorientować się, że to nie jest książka, którą można by przeczytać z doskoku. Ale czas nadejdzie, zobaczysz. :-)
OdpowiedzUsuńA ten Dolci to święty jakiś? Mam na myśli postać na obrazie.
Oj, trwa, a ja z przerażeniem myślę o tym, że nieopatrznie zaplanowałam sobie recenzję z "Terra Nostry". I co prawda przed nią czeka jeszcze tylko "Adam w Edenie", ale jak sobie pomyślę o tym jak się zwijałam przy "Inez" i "Urodzinach" - maleństwach - to jak sobie przypomnę, co się dzieje w "Terra Nostrze", to blady strach na mnie pada i boję się, że sobie odpuszczę. :)
UsuńA Carlo Dolci to włoski malarz - na obrazie jest święty Mateusz. Najlepiej mi pasował, ale habit miał nie w tym kolorze, co trzeba i... wycięłam mu aniołka, bo aniołków w powieści nie było. ;)
"Terra Nostra", ambitny plan! Ja to nawet lekturę sobie odpuściłam. ;-)
OdpowiedzUsuńObraz Dolciego znalazłam w sieci. Uważam, że zyskał na eliminacji aniołka i złotych ram. :-)
Środkową część, tę z akcją na terenie Ameryki, czytałam dwa razy - cudo!
UsuńZ tym obrazem czuję się niezbyt komfortowo - profanacja. Ale postać św. Mateusza od pierwszego rzutu oka przykuła moją uwagę i wiedziałam, że żaden inny obraz nie będzie mi tu pasował. Przy czym "tu" to przede wszystkim moja głowa. :)