Basho by Yosa Buson (1716-1783) Źródło: Wikimedia Commons |
Wieczny wędrowiec
Wśród stu kości i dziewięciu otworów zawiera się ONO. Tymczasem nazwijmy owo istnienie imieniem »Wiatrem Niesiony«. […] Od dawna przedkładał on nade wszystko »strofy szalone«. A w końcu zbudował na nich swoje życie”[1].
Taki oto zapis znaleźć można w dzienniku „Z podróżnej sakwy” Bashō Matsuo, którego każda chwila życia od tej pory potwierdza tę konstatację.
Bashō to wielki japoński poeta i założyciel jedynej w swoim rodzaju szkoły haiku. I chociaż nie można określić położenia tej szkoły na mapie, bo działała tam, gdzie aktualnie znajdował się jej mistrz, to jednak odcisnęła swoje piętno na wielu twórcach i cały szereg z wpajanych przez nią wartości jest aktualnych do dziś. Bashō zaś, ma nadal nie tylko swoich wielbicieli ale i naśladowców.
Urodził się w 1644 roku w prowincji Iga w rodzinie „samurajów bez ziemi”. Jego dziecięce imię brzmiało Kinsaku, dorosłe Munefusa. Wcześnie osierocony przez ojca został przez starszego brata oddany na służbę do rodu Tōdō i tam, wraz ze swym panem i przyjacielem Tōdō Yoshimasą rozpoczął naukę poezji haikai w szkole teimon, której twórcą był Matsunaga Teitoku (1571-1653). Po śmierci przyjaciela Munefusa wraca do rodzinnego domu, ale wkrótce zrywa z ustabilizowanym życiem, przyjmuje imię Bashō (moje śledztwo wykazało, że to dwa ideogramy, oba oznaczające słowo „banan”) i większość czasu spędza na wędrówkach. A od czasu, gdy w 1682 roku spłonął w pożarze wybudowany przez uczniów jego domek – „Fukagawa no an” albo „Basho’an” („Samotnia pod bananowcem”) poeta dosłownie zamieszkał w podróżach.
Z podróżnej sakwy
„Początek października, pejzaż pod szarym i niepewnym niebem, a ja czuję się jak liść strącony wiatrem, niesiony bez celu –
Z podróżnej sakwy
„Początek października, pejzaż pod szarym i niepewnym niebem, a ja czuję się jak liść strącony wiatrem, niesiony bez celu –
Tabibito-to waga na yobaren hatsushigure | Odtąd wędrowcem okrzykną mnie niechybnie pierwszy dzień słoty[2]". |
Matsuo Basho (1644-1694) Źródło: Wikimedia Commons |
I głodny otaczającego go piękna świata ruszał w drogę, odkrywał, kontemplował i nie tylko zapisywał w ulotnych strofach ale po prostu nim żył.
„Doprawdy nie może być tak, by to co oglądamy nie było kwiatem. By to, czego pragniemy i o czym myślimy nie było księżycem. Bo kiedy opisywany kształt przestanie być kwiatem, staniemy się niczym barbarzyńcy. Jeśli tym samym kwiatem przestanie być nasze serce i duch naszych pieśni, staniemy się jeszcze jednym tylko gatunkiem zwierzyny. A więc wyjdź z barbarzyństwa, porzuć w sobie zwierzę, podążaj za Naturą i wróć do Natury”[3].
„Doprawdy nie może być tak, by to co oglądamy nie było kwiatem. By to, czego pragniemy i o czym myślimy nie było księżycem. Bo kiedy opisywany kształt przestanie być kwiatem, staniemy się niczym barbarzyńcy. Jeśli tym samym kwiatem przestanie być nasze serce i duch naszych pieśni, staniemy się jeszcze jednym tylko gatunkiem zwierzyny. A więc wyjdź z barbarzyństwa, porzuć w sobie zwierzę, podążaj za Naturą i wróć do Natury”[3].
Dla poety i mistrza wartości estetyczne, to nie tylko figury poetyckie, to także zasady etyczne według których egzystował; całość nierozerwalna i najważniejsza. Nie wystarczyło ukazać piękna otaczającego świata w strofie wiersza, należało przeżywać każdy dzień tak, by owo piękno potwierdzać. Świadomość nietrwałości i przemijalności Natury nakazywała spoglądać na otaczający świat i samego siebie z dystansem i lekkim przymrużeniem oka.
[…] kiedy wspinaliśmy się na wzgórze Tsuetsukisaka, przekręciło się siodło z trokami a ja spadłem z konia…
Tsuetsukisaka-o rakuba-ka-na | Gdybym piechotą o kiju przeszedł wzgórze czy spadłbym z konia |
Ciężko mi było i czułem się niezręcznie, szybko więc ułożyłem tę strofę, lecz z tego wszystkiego zabrakło w niej słowa »kigo«”[4].
Matsuo Basho (1644-1694) Źródło: Wikimedia Commons |
Podkpiwa sam z siebie poeta – a nazwa wzgórza „Tsuetsukisaka”, co dosłownie znaczy „Wzgórze wspartych na kiju” potęguję wymowę żartu. Wyobraziłam sobie polskie haiku, gdzie słowem-kluczem jest nazwa szczytu „Giewont”. Sama w sobie nie mówi nic, ale gdyby tak wstawić w to miejsce określenie „Śpiący rycerz” ileż można by przekazać treści...
„W połowie marca radość jakąś poczułem – sam nie wiem skąd – i uniesienie, jakby i we mnie drzewa zakwitły wiśniowe. Ta radość będzie mi przewodnikiem, będzie mnie prowadzić, bo oto, w tęsknocie za kwitnącymi drzewami [ogrodów] Yoshino, postanowiłem wyruszyć w drogę. Ach, pójść tak do Ise z wiernym druhem…[5]” – pisze poeta, a we mnie rodzi się tęsknota za budzącą się wiosną, za wyrwaniem się z okowów cywilizowanego świata i ruszeniem w drogę; przed siebie, gdzie oczy poniosą, na łono Natury.
A oto kolejna opowieść zawarta w siedemnastu zaledwie sylabach, gdzie słowem-kluczem jest zarówno "smok" jak i "moczymorda".
„W połowie marca radość jakąś poczułem – sam nie wiem skąd – i uniesienie, jakby i we mnie drzewa zakwitły wiśniowe. Ta radość będzie mi przewodnikiem, będzie mnie prowadzić, bo oto, w tęsknocie za kwitnącymi drzewami [ogrodów] Yoshino, postanowiłem wyruszyć w drogę. Ach, pójść tak do Ise z wiernym druhem…[5]” – pisze poeta, a we mnie rodzi się tęsknota za budzącą się wiosną, za wyrwaniem się z okowów cywilizowanego świata i ruszeniem w drogę; przed siebie, gdzie oczy poniosą, na łono Natury.
A oto kolejna opowieść zawarta w siedemnastu zaledwie sylabach, gdzie słowem-kluczem jest zarówno "smok" jak i "moczymorda".
Ryūmon-no hana-ya jogo-no tsutso-ni sen | Wodospad Smoka i kwiaty moczymordzie w gościńcu niosę[6] |
Rozrzewnia mnie to haiku, bowiem ja również mam słabość do „moczymordy” – chińskiego poety Li Po, który znany był ze swojego zamiłowania do napojów wyskokowych a plotka głosi, że zakończył życie próbując z łódki, po pijanemu, wyłowić odbicie księżyca w stawie.
Inaczej niż na Zachodzie, sztuka na Wschodzie jest silnie zintegrowana – poezja, kaligrafia i malarstwo – te sztuki powstawały przy pomocy tych samych narzędzi: pędzla, tuszu i papieru. Dlatego też wielu artystów nie tylko zapisywało strofy za pomocą pięknych znaków, ale też często uzupełniało zapis swoich wrażeń tworząc obrazy. Także i Bashō malował, a wiele jego haiku, tak jak poniższe zostało zapisane na obrazie tworząc z nim całość.
Matsuo Basho (1644-1694) Źródło: Wikimedia Commons |
Horohoro-to yamabuki chiru-ka taki-no oto | Rozkołysany opada – kwiat forsycji? huk wodospadu[7] |
Dziennik podróży do Sarashina
Polskie wydanie zapisków Bashō w przekładzie Agnieszki Żuławskiej-Umeda „Z podróżnej sakwy” zostało uzupełnione fragmentami „Dziennika podróży do Sarashina”. Poeta wybrał się tam by podziwiać pełnię księżyca, w uznawanym za jedno z najpiękniej oddających to zjawisko miejsc – ze szczytu góry Obasute.
Matsuo Basho (1644-1694) Źródło: Wikimedia Commons |
Omokage-ya obahitori naku tsuki-no tomo | Cienie lat dawnych płaczą łzami staruchy księżyc nas słucha[8] |
Ze wzgórzem tym wiąże się opowieść o starej matce porzuconej przez syna.
Została ona zaadaptowana przez teatr nō do sztuki pt. „Obasuteyama”:
kiedy na górę wchodzi samotny podróżny by podziwiać ze szczytu pełnię
księżyca pojawia się przed nim duch starej kobiety, która śpiewając
opowiada historię porzuconej matki i tańcząc sławi moc księżyca, który
bywa jedynym towarzyszem samotnych wędrowców. Stawiając siebie na
miejscu owego podróżnego Bashō nie tylko oddaje swoje doznania, lecz
również przekazuje całą legendę i treść sztuki.
Matsuo Basho (1644-1694) Źródło: Wikimedia Commons |
Podobną opowieść zawiera również haiku:
Kakehashi-ya mazu omoiizu komamukae | Most nad przepaścią wspomnienie z dawnych wieków pędzące konie[9] |
Kakehashi to wisząca kładka łącząca brzegi przepaści a Komamukae (Święto oględzin koni), to wielka uroczystość z okresu Heian, w której brał udział cesarz i jego świta. Na przegląd spędzano do Ōsaki konie ze wszystkich cesarskich stajni, a ich droga wiodła przez most Kakehashi. Ponieważ wszystko odbywało się w sierpniu, »komamukae« stało się jesiennym »kigo« - słowem określającym porę roku.
Basho by Katsushika Hokusai (1760-1849) Źródło: Wikimedia Commons |
Bashō na swojej drodze życia i twórczości poszukiwał coraz większej prostoty. Dążył, zgodnie z zaleceniem chińskiego myśliciela Lao-tse do tego by świat zewnętrzny oglądać oczyma dziecka, które potrafi zadziwić i zachwycić najmniejsza rzecz. I tę cudowność otaczającego nas świata starał się zawrzeć w swojej poezji a umiejętność patrzenia przekazać swoim uczniom. Zmarł podczas swojej ostatniej ziemskiej wędrówki – w drodze.
Byōchū-gin Tabi ni yande yume wa kareno o kakemeguru | W chorobie Chory w podróży śnię, że polem wymarłym biegam bez końca[10] |
To ostatnie haiku stworzone przez mistrza. A mnie się wydaje, że jego sen się spełnił i że wciąż wędruje… Zwraca w zachwyceniu spragnione piękna oczy na niebieskie łąki i wzgórza, wsłuchuje się w szum niebiańskich wodospadów i rozciera na kamieniu błękitny tusz by zapisać ulotne wrażenia.
I... powraca na nasz ziemski padół za każdym razem gdy ktoś z kolejnego pokolenia czytelników ze wzruszeniem odczytuje jego strofy...
[1] Bashō Matsuo, „Z podróżnej sakwy z dodaniem Dziennika podróży do Sarashina”, przeł. Agnieszka Żuławska-Umeda, wyd. Sen, 1994, s. s. 11.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 12.
[4] Tamże, s. 20
[5] Tamże, s. 26.
[6] Tamże, s. 29
[7] Tamże, s. 30
[8] Tamże, s. 61.
[9] Tamże, s.60.
[10] Bashō, „Oi-nikki” („Dziennik z podróżnej sakwy”), red. Shikō, 1695 w: „Haiku”, przeł. Agnieszka Żuławska-Umeda, wyd. Elay, 2010, s. 59.
[2] Tamże, s. 12.
[3] Tamże, s. 12.
[4] Tamże, s. 20
[5] Tamże, s. 26.
[6] Tamże, s. 29
[7] Tamże, s. 30
[8] Tamże, s. 61.
[9] Tamże, s.60.
[10] Bashō, „Oi-nikki” („Dziennik z podróżnej sakwy”), red. Shikō, 1695 w: „Haiku”, przeł. Agnieszka Żuławska-Umeda, wyd. Elay, 2010, s. 59.
Powraca, powraca stary dobry Bashō! I ja też zawsze powracam do niego z sentymentem. Mgliście przypomina mi się jeszcze haiku o róży Szaronu zjedzonej przez konia; było w którejś "Estetyce japońskiej".
OdpowiedzUsuńAch, Obasuteyama... Chyba powtórzę sobie sztukę nō. Uwielbiam ją. Przeczytałam ją nie raz i nie dwa, ale na pamięć jeszcze nie znam. ;-) Tam też na górze Obasute mieszka porzucona stara kobieta, ale tym, który porzucił ją przed laty, nie był jej syn...
Obrazki cudowne. Zwłaszcza ten z forsycją i wodospadem, i piękną kaligrafią. :-)
Ha! No właśnie te powroty mają niepowtarzalny urok - za każdym razem odkrywam go na nowo. Marzy mi się, że kiedyś, ktoś, wyda wszystkie jego dzienniki - szczególnie "Po ścieżkach północy".
UsuńObasuteyama budzi emocje i wyobraźnię. Jest jeszcze inna sztuka nō pod tym tytułem oprócz wspomnianej w obu książkach?! Czytałam kiedyś i opowiadanie, i jakiś dokument o górze, na której wieśniacy pozostawiali swoich starych rodziców na śmierć... straszne...
Ja, po przerwie sięgnę sobie po "Ulotny świat ukiyo..." z fragmentami powieści Ihary Saikaku w opracowaniu i tłumaczeniu Iwony Kordzińskiej-Nawrockiej . Ale to będzie dłuższa chwila.
PS. Plaga usuwanie postów - przemianowałam górę na Obatuse... ciekawe czy to też coś znaczy, bo yama to zdaje się góra.
Tak, yama to góra, więc Obasuteyama to góra Obasute. Nic nie wiadomo mi o tym, by figurowała w innej sztuce nō, ale opowiadanie, które czytałaś, mogło być "Balladą o Narayamie": tytułowa góra jest odpowiednikiem Obasuteyamy.
UsuńCiekawa jestem, jak Saikaku prezentuje się w opracowaniu i tłumaczeniu Iwony Kordzińskiej-Nawrockiej. To nazwisko pozwala spodziewać się czegoś dobrego. W zeszłym roku próbowałam czytać "Obowiązki wojownika", ale nie przemówiło to do mnie zupełnie.
Mnie też marzy się porządny polski przekład "Ścieżek północy". Kiedyś podczytywałam je sobie po angielsku i zapowiadały się doskonale. :-)
Pytałam o sztukę, bo napisałaś, że to nie syn porzucił matkę na górze Obasute, co przywodzi na myśl miłosną aferę, a według opisu w "Haiku" i "Sakwie" to raczej sprawa rodzinna. :)
UsuńCo do Saikaku, to zerknęłam tylko na fragmenty - wyglądają interesująco, a w przypisach widnieje informacja o tym, że niedługo ma się ukazać przekład powieści Saikaku "Żywot kobiety swawolnej". "Ulotny świat..." jest z 2010 roku,więc może już jest na rynku. Tejże autorki czytałam jeszcze "Japońską miłość dworską" i "W kręgu tradycji dworu Heian" - pisze mało przystępnie, dla laika to ciężki orzech do zgryzienia.
Aha! No więc to jest tak: legenda traktuje o matce porzuconej prze4z syna. W sztuce jedna z postaci opowiada wersję, w której porzucona jest ciotką porzucającego, ale sprawa wciąż pozostaje w rodzinie. Porzuconą, albo duchem porzuconej, okazuje się też później postać pierwszoplanowa sztuki, ale jej rozmowa z przybyłym na górę Obasute mieszkańcem stolicy sugeruje, zresztą przepięknie, że w tym przypadku relacja między porzucaną a porzucającym była nieco inna... (I tym sposobem zdradziłam Ci prawie wszystko, pozbawiając Cię przyjemności samodzielnego odczytania sugestii).
UsuńCo do pani Kordzińskiej-Nowickiej, mnie "Japońska miłość dworska" podobała się, zwłaszcza przekładami obszernych cytatów byłam zachwycona, acz resztą najwidoczniej trochę mniej, bo widzę, że w Biblionetce oceniłam tę książkę na 4,5.
Ha! Teraz mnie zaciekawiłaś, bo to wygląda na jakieś potworne komplikacje. Jakoś do tej pory do sztuk nō mnie nie ciągnęło. Może jednak kiedyś sięgnę...
UsuńOceniłam obie czytane książki pani Kordzińskiej-Nowickiej wyżej niż Ty... widać uznałam, że dodatkowy plus należy się za to, że jeszcze do niej nie dorosłam, bo pamiętam, że ciężko było. ;)