wtorek, 6 grudnia 2016

Mikołaj Golachowski „Czochrałem antarktycznego słonia”

A wszystko te focze oczy...

„A wszystko podszyte jest jednym z moich ulubionych dźwięków – szeptem lodu. Woda wokół pełna jest małych odłamków, które co chwila pękają i bez przerwy uwalniają uwięzione bąbelki powietrza. Towarzyszy temu nieustanny szelest. Antarktyka przemawia do nas bardzo głośną ciszą”[1]. 

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Słonie morskie. Credit Line: David Cook


Z natury jestem ciepłolubna więc chyba tylko na zasadzie przyciągania się przeciwieństw jedną z moich ulubionych książek w dzieciństwie był „Odarpi, syn Egigwy”. To z Centkiewiczami odkrywałam po raz pierwszy lodowe krainy,  poznawałam sławnych polarników i historie ich wypraw. Słabość do literackich wypraw w mroźne rejony mi pozostała. Otulonej ciepłym kocykiem, bezpiecznej, ze stojącym w zasięgu ręki kubkiem gorącej herbaty niestraszne mi mrozy i śnieżne zawieje. Mogę godzinami obserwować wilcze rodziny, pozostawać na diecie z myszy, odkrywać z Wikingami Grenlandię i Amerykę a z Inuitami polować na foki. Kiedy zobaczyłam zabawny tytuł: „Czochrałem antarktycznego słonia” postanowiłam zajrzeć, bo była szansa, że dowiem się więcej o zwierzętach zamieszkujących podbiegunowe obszary – autor jest biologiem i doświadczonym polarnikiem, który spędził w Arktyce i Antarktyce wiele lat. Z tym zaglądaniem do książek to jednak jest przeważnie tak, że człowiek zagląda i zanim się obejrzy dociera do ostatniej strony. To ten przypadek.

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Humbak by Gillfoto.  Źródło: Wikimedia
Najpierw chwyciła mnie za serce niespełna trzyletnia Hania, która rozkładając szeroko rączki – z mądrością właściwą dzieciom – stwierdziła: „Ludzie są malutcy. A to jest nasza planeta…”[2]. Potem zauroczył mnie zupełnie wróbel Edek (poprawka: Kuba), a jeszcze później zrobiło się kocio a wiadomo: „Kociarze wszystkich krajów łączcie się!”. Nie bez znaczenia był fakt, że w interwale, tuż obok łodzi pontonowej baraszkowało stado waleni.

Książka jest podzielona na kilka części. W pierwszej autor króciutko opowiada o narodzinach swoich pasji, pierwszych kontaktach ze zwierzętami i zauroczeniu mroźnymi krainami. W części drugiej zostajemy zabrani lodołamaczem „Jamał” na wyprawę na biegun północny a potem zwiedzamy niemal całą Arktykę – Ziemia Franciszka Józefa, Islandia, Grenlandia, północne rejony Kanady – przyglądając się jej dzikim i ludzkim mieszkańcom. Oczywiście, płyniemy tam w okresie letnim, kiedy lody pokrywające powierzchnię stają się cieńsze a wszystko co żywe, korzystając z krótkiego ciepłego okresu, rozmnaża się na potęgę. Ba, nawet ogromne lodowce się „cielą”! 

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Niedźwiedź polarny by Arturo de Frias Marques. Źródło: Wikimedia

Wielokrotnie mamy okazję na spotkanie z królem lodowych przestrzeni jakim jest niedźwiedź polarny. Czytając o jego zwyczajach i oglądając zamieszczone w książce zdjęcia trudno sobie wyobrazić, że ta ogromna masa mięśni, futra, zębów i pazurów porusza się na lodzie jak baletnica – tu pomocne mogą być tylko filmy przyrodnicze lub… wizyta w jego królestwie. W głowie się nie mieści, że w tych nieprzyjaznych rejonach życie wręcz kipi: na lodowych łąkach wylegują się potężne morsy i tłuste foki, nieco dalej śmigają polarne lisy, na niedostępnych klifach gniazdują dziesiątki tysięcy ptaków a w arktycznych wodach pływają wieloryby – wiedziałam, że pod tym określeniem kryje się nie jeden gatunek, ale nie wiedziałam, że jest ich aż tyle!

Wizyta w Arktyce to nie tylko opowieści o krajobrazach i zwierzętach, to także mnóstwo informacji o działalności ludzi w tamtych rejonach. Nie tylko o odkrywcach i zdobywcach, których historie autor przytacza. Mikołaj Golachowski z zacięciem opowiada również o mniej chlubnej stronie ludzkiej działalności – masowych polowaniach na wieloryby i morsy, które omal nie doprowadziły do wyginięcia tych gatunków. Niemałe „zasługi” oddali biali ludzie także swoim pobratymcom zamieszkującym mroźne krainy – Inuitom. Kiedy się czyta o oderwanych od swego normalnego trybu życia, pogrążonych w marazmie a często i alkoholizmie ludziom nasuwa się smutna refleksja, że wszędzie tam, gdzie biały człowiek postawił stopę, zostawił ten sam, brudny ślad – jego arogancja i zachłanność niszczyły rodzime kultury wszędzie tam, gdzie zdołał dotrzeć.  

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Słonik morski by Hannes Grobe. Źródło: Wikimedia
W kolejnej części autor wiedzie nas na drugą półkulę – w rejony Antarktyki. Początkowo robi się bardzo gorąco, bo najpierw trzeba przekroczyć równik a potem na dodatek dziwnie, bo stajemy na głowach żeby oglądając księżyc przywrócić mu znany nam wygląd – więc jednak bajki o ludziach chodzących do góry nogami są prawdziwe! Następnie trafiamy na polską stację antarktyczną im. Henryka Arctowskiego, na której spędzimy z autorem cały rok. Okazuje się, że „czochranie słoni” wcale nie było metaforą! Mikołaj Golachowski naprawdę biegał po plażach i szczotką czochrał antarktyczne słonie. Co prawda szczotkowanie nie wynikało z nadmiernej miłości do tych zwierząt ani też z zamiłowania do czystości, bo zbierał w ten sposób materiał do badań genetycznych, ale nie zmienia to faktu, że wielu młodym i ufnym słonikom (ok. 200 kg) sprawiało to niemałą przyjemność. 

Gdyby na szczotkowaniu się skończyło! Gdzie tam… Autor spędził noc w objęciach słonia (też tłuste, ale to jednak uchatka była) – to nic, że dzieliła ich płachta namiotu. Co więcej, wypinając się nad klifem karmił ptaszki zwane pochwodziobami a przecież dokarmianie dzikich stworzeń na Antarktyce jest zabronione. A potem, wodząc turystów po całej Antarktyce, Falklandach i Patagonii  podglądał pingwiny, nosił na stopach focze oseski i wykłócał się – po polsku! – z uchatkami. W przerwach zaś porównywał fontanny wydmuchiwanej przez walenie pary wodnej i po tym określał ich gatunek. 

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Focze szczenię. Credit Line: Liam Quinn

Przyznam, że zaczęłam mięknąć… Gdzieś tam, w środku, zaczęło rodzić się pragnienie by zobaczyć to wszystko na własne oczy. Szczególnie chwycił mnie za serce foczy osesek ze zdjęcia – miał takie ufne i bezbronne spojrzenie. Całe szczęście, chwilę potem ostudził mnie morderczy uśmiech morskiego lamparta. 

Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Lampart morski. Credit Line: Liam Quinn
Niewątpliwym plusem tej książki jest ogromna wiedza autora nie tylko na temat zwierząt, ale także historii Arktyki i Antarktyki, którą hojnie się z czytelnikiem dzieli. Dzięki temu ta opowieść nie jest jedynie relacją z podróży, lecz niesie ze sobą szereg interesujących wiadomości, które – wchłaniane niemal mimochodem – wzbogacają wiedzę o otaczającym nas świecie. Dawka nieco rubasznego humoru i umiejętność autora spojrzenia na samego siebie z przymrużeniem oka sprawiają, że w miarę zgłębiania opowieści nabiera się do niego dużej sympatii a podróż przez pokryty lodem, niebezpieczny świat staje się nad wyraz przyjemnym doświadczeniem.




Mikołaj Golachowski, Czochrałem antarktycznego słonia, Okres ochronny na czarownice, Carmaniola
Mikołaj Golachowski
„Czochrałem antarktycznego słonia"
- - -
[1] Mikołaj Golachowski, „Czochrałem antarktycznego słonia i inne opowieści o zwierzołkach”, Marginesy, 2016, s. 479-480.
[2] Tamże, s.5.
 

6 komentarzy:

  1. Ja też podczas czytania miałam ochotę spakować walizkę :) A wiadomo, kto jak kto, ale ja już we wrześniu marudzę na zimę :)
    Z typowo zwierzęcych mnie najbardziej urzekł: kot z rządzą zemsty i słonik morski w śnieżnej jamie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, taktaktak, pamiętliwy i mściwy koci rudzielec był niezły. :-) A to małe nieszczęście, które zapadło się w śniegu i spoglądało stamtąd takim rozpaczliwym wzrokiem aż wołało by do niego biec i za płetwy wyciągać.

      Usuń
  2. Dzięki za miłe słowa! Wprawdzie wróbel miał na imię Kuba, spałem nie ze słoniem tylko z uchatkiem, a mściwy to był mój kocur, który rudzielca pogonił, ale bardzo bardzo miło dowedzieć się, że komuś się książka podobała :-) Pozdrawiam bardzo serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha, a tom dała plamę! Ale niech tak już zostanie - słowo się napisało. Dodam szybko, że należy mi wybaczyć, bo książka obszerna i niektóre szczegóły umykają z pamięci. I tak dumna jestem, że nie kazałam białym niedźwiedziom polować na pingwiny. ;p

      Opowieść naprawdę świetna i wiele się dzięki niej dowiedziałam. Moje gratulacje i... wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! :)

      Usuń
  3. Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam - owszem, niedźwiedzi z pingwinami czepiałbym się bardziej :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całe szczęście uwaga o tym, że niedźwiedzie polarne i pingwiny to zbiory rozłączne utkwiła mi mocno a pamięci. ;-)

      Pozdrawiam i czekam na więcej.

      Usuń