Muflon. Źródło: Wikimedia |
Być muflonem
Muflony to przodkowie owcy domowej. Kiedyś żyły na Korsyce i Sardynii, ale obecnie można je spotkać w całej Europie a ich szczególną odmianę w Czechach. Dzikie muflony prowadzą dzienny tryb życia i chadzają stadami. Podobnie czynią „muflony” w zamku Kostka z powieści czeskiego pisarza Evžena Bočka „Ostatnia arystokratka” i „Arystokratka w ukropie” – takim bowiem mianem określał turystów zwiedzających zamek kasztelan Józef. Skądinąd przeuroczy typ. Naprawdę! Zamiast ochrzcić hordy barbarzyńców forsujących zamkową bramę po prostu „stadem baranów” nadał im wdzięczne miano „muflonów” a kiedy nie mógł już zdzierżyć ich wrzasków, głupich pytań:
„(…) Kto to był barok? Od kiedy era jest nasza? Dlaczego jezuici ukrzyżowali Chrystusa? Co to jest Rembrandt? Gdzie leżało średniowiecze?”[1].
i stosów poprzylepianej wszędzie gumy do żucia nie krzyczał, nie rozpaczał i nie rwał włosów z głowy, tylko wymykał się cichutko i zaszywał w katakumbach. A ponieważ autor książki jest kasztelanem w zamku w Miloticach, zwiedzanym zapewne tłumnie przez turystów, w moim umyśle Józef stał się alter ego pisarza. I zapragnęłam z całej duszy wyruszyć do Milotic by przyjrzeć się, nie zamkowi, ale dowcipnemu kasztelanowi. Muflon byłby ze mnie nieszkodliwy, bo zamki lubię oglądać jedynie z zewnątrz i na pokoje bym się nie pchała. Na dodatek na sam dźwięk słowa „przewodnik” dostaję dreszczy. Może więc jako wilkowi w mufloniej skórze udałoby mi się bodaj zerknąć na pana Bočka zanim skryje się w podziemiach…
Muflony to przodkowie owcy domowej. Kiedyś żyły na Korsyce i Sardynii, ale obecnie można je spotkać w całej Europie a ich szczególną odmianę w Czechach. Dzikie muflony prowadzą dzienny tryb życia i chadzają stadami. Podobnie czynią „muflony” w zamku Kostka z powieści czeskiego pisarza Evžena Bočka „Ostatnia arystokratka” i „Arystokratka w ukropie” – takim bowiem mianem określał turystów zwiedzających zamek kasztelan Józef. Skądinąd przeuroczy typ. Naprawdę! Zamiast ochrzcić hordy barbarzyńców forsujących zamkową bramę po prostu „stadem baranów” nadał im wdzięczne miano „muflonów” a kiedy nie mógł już zdzierżyć ich wrzasków, głupich pytań:
„(…) Kto to był barok? Od kiedy era jest nasza? Dlaczego jezuici ukrzyżowali Chrystusa? Co to jest Rembrandt? Gdzie leżało średniowiecze?”[1].
i stosów poprzylepianej wszędzie gumy do żucia nie krzyczał, nie rozpaczał i nie rwał włosów z głowy, tylko wymykał się cichutko i zaszywał w katakumbach. A ponieważ autor książki jest kasztelanem w zamku w Miloticach, zwiedzanym zapewne tłumnie przez turystów, w moim umyśle Józef stał się alter ego pisarza. I zapragnęłam z całej duszy wyruszyć do Milotic by przyjrzeć się, nie zamkowi, ale dowcipnemu kasztelanowi. Muflon byłby ze mnie nieszkodliwy, bo zamki lubię oglądać jedynie z zewnątrz i na pokoje bym się nie pchała. Na dodatek na sam dźwięk słowa „przewodnik” dostaję dreszczy. Może więc jako wilkowi w mufloniej skórze udałoby mi się bodaj zerknąć na pana Bočka zanim skryje się w podziemiach…
Ale to tylko niesprecyzowane plany na przyszłość więc wracam do powieści. „Arystokratka w ukropie” to druga część dziennika Marii Kostki, ostatniej z rodu Kostków.
„Nazywam się Maria Kostka z Kostki. Jestem trzecią Marią w historii rodu.
Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach.
Zamknięta jest również trumna Marii II, która przy jednej z prób wyprodukowania kamienia filozoficznego najwyraźniej wynalazła dynamit”[2].
Tak ujmująco rozpoczyna dziennik, ale historia jej poprzedniczek to tylko drobiazg w porównaniu z wyczynami innych przodków!
Ojciec Marii – dumny potomek szlacheckiego rodu, którego antenaci w czasie rewolucyjnego zamętu wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych – otrzymał zwrot mienia w postaci siedziby rodowej – zamku w Kostce. Pewnie gdyby miał pojęcia co go czeka, nawet USA wydałoby mu się miejscem leżącym zbyt blisko rodzinnych włości. Ogromną posiadłość bowiem – i tak w lepszym stanie niż wiele innych zamków – trzeba utrzymywać, remontować i opłacać pracowników. A przecież, wbrew mniemaniu wielu jego rodaków, nie każdy Amerykanin jest bogaczem. Skromny wykładowca literatury wraz z amerykańską żoną oraz córką Marią wpadł więc w rodowe włości jak śliwka w kompot. Jedynym rozwiązaniem pozwalającym podołać finansowym zobowiązaniom było udostępnienie zamku turystom, co przysporzyło jego mieszkańcom nie tylko wielu obowiązków ale stało się przyczyną mnóstwa stresów. By sprostać wszystkim wymaganiom i uatrakcyjnić zwiedzającym pobyt na terenie zamkowej posiadłości jej mieszkańcy zostali zmuszeni do przyspieszonego kursu jazdy konnej a w ich włościach, poza dwoma rozbestwionymi brytanami, pojawiły się dzielne rumaki, kozy i owce.
„Nazywam się Maria Kostka z Kostki. Jestem trzecią Marią w historii rodu.
Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach.
Zamknięta jest również trumna Marii II, która przy jednej z prób wyprodukowania kamienia filozoficznego najwyraźniej wynalazła dynamit”[2].
Tak ujmująco rozpoczyna dziennik, ale historia jej poprzedniczek to tylko drobiazg w porównaniu z wyczynami innych przodków!
Ojciec Marii – dumny potomek szlacheckiego rodu, którego antenaci w czasie rewolucyjnego zamętu wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych – otrzymał zwrot mienia w postaci siedziby rodowej – zamku w Kostce. Pewnie gdyby miał pojęcia co go czeka, nawet USA wydałoby mu się miejscem leżącym zbyt blisko rodzinnych włości. Ogromną posiadłość bowiem – i tak w lepszym stanie niż wiele innych zamków – trzeba utrzymywać, remontować i opłacać pracowników. A przecież, wbrew mniemaniu wielu jego rodaków, nie każdy Amerykanin jest bogaczem. Skromny wykładowca literatury wraz z amerykańską żoną oraz córką Marią wpadł więc w rodowe włości jak śliwka w kompot. Jedynym rozwiązaniem pozwalającym podołać finansowym zobowiązaniom było udostępnienie zamku turystom, co przysporzyło jego mieszkańcom nie tylko wielu obowiązków ale stało się przyczyną mnóstwa stresów. By sprostać wszystkim wymaganiom i uatrakcyjnić zwiedzającym pobyt na terenie zamkowej posiadłości jej mieszkańcy zostali zmuszeni do przyspieszonego kursu jazdy konnej a w ich włościach, poza dwoma rozbestwionymi brytanami, pojawiły się dzielne rumaki, kozy i owce.
O ile w pierwszej części dziennika Maria opisuje początki swojego arystokratycznego życia, o tyle w drugiej naprawdę znalazła się w ukropie, bo w pełni turystycznego sezonu. A był to, dzięki zintensyfikowanym działaniom marketingowym okres naprawdę gorący. Szczególnie dlatego, że turyści, na podstawie opublikowanych materiałów reklamowych, mieli dość specyficzne oczekiwania co do wrażeń z wizyty na zamku, niezupełnie zgodne z zamierzeniami właścicieli.
Zamek Milotice. Źródło: Wikimedia |
Opowieści o zmaganiach całego zespołu zamkowego z turystami mogą przyprawić czytelnika o wybuchy niepohamowanego śmiechu, tym bardziej, że ilość turystów wymusiła włączenie do grupy oprowadzających nie tylko kasztelana i autorkę dziennika, lecz także jej matkę, której język czeski, nieco zdezorientowani turyści, uznawali za chorwacki oraz Deniskę – podrzuconą Kostkom córkę ich prawnika. A Deniska to postać zaiste wyjątkowa i zwiedzający, którym przypadła jako przewodniczka wynosili z wycieczki zaskakujące i niesamowite informacje – w jej opowieściach kolejność historycznych wydarzeń była zupełnie przypadkowa i zgodna wyłącznie z jej bujną wyobraźnią. Możliwe, że po tej wyprawie wielu z nich musiało zrobić sobie powtórkę z historii, by usunąć ze wspomnień przekazane im przez przewodniczkę wielce emocjonujące, aczkolwiek niemające nic wspólnego z prawdą historyczną, fakty.
Każda z postaci występujących w powieści ma jakąś swoją charakterystyczną cechę, swoje słabostki, które sprzyjają powstawaniu kolejnych zabawnych sytuacji. To ukazany w krzywym zwierciadle obraz potomków szlacheckich rodów, którzy muszą godzić swoje arystokratyczne ciągotki z wymogami stawianymi im przez współczesny świat ale przede wszystkim wizerunek tłumów turystów pojawiających się w zabytkowych obiektach, widziany okiem ludzi, którym przyszło się nimi zajmować i jednocześnie dbać o utrzymanie powierzonych im miejsc w stanie niezmienionym. Trudno być przewodnikiem ale muflonem, szczególnie w Kostce, też niełatwo…
„Określenie Józefa mianem przewodnika byłoby niedokładne. Można by powiedzieć, że po prostu brał udział w zwiedzaniu. (…) Jeśli już coś mówił, stał przy tym tyłem do zwiedzających i wyglądał przez okno. O wpół do pierwszej natknęłam się w sali przodków na grupę turystów, którzy sprawiali wrażenie rozbitków. Siedzieli wyczerpani na podłodze i czekali, aż ktoś ich uratuje, ponieważ ich przewodnik zniknął w jakichś tajemniczych okolicznościach, a oni od dwudziestu minut szukają wyjścia”[3].
Lekko, bez pretensji do wielkości, z iście czeskim humorem. Doskonały lek na poprawę humoru. Nie do czytania w miejscach publicznych – wybuchy śmiechu mogą grozić lawiną zdziwionych spojrzeń.
Każda z postaci występujących w powieści ma jakąś swoją charakterystyczną cechę, swoje słabostki, które sprzyjają powstawaniu kolejnych zabawnych sytuacji. To ukazany w krzywym zwierciadle obraz potomków szlacheckich rodów, którzy muszą godzić swoje arystokratyczne ciągotki z wymogami stawianymi im przez współczesny świat ale przede wszystkim wizerunek tłumów turystów pojawiających się w zabytkowych obiektach, widziany okiem ludzi, którym przyszło się nimi zajmować i jednocześnie dbać o utrzymanie powierzonych im miejsc w stanie niezmienionym. Trudno być przewodnikiem ale muflonem, szczególnie w Kostce, też niełatwo…
„Określenie Józefa mianem przewodnika byłoby niedokładne. Można by powiedzieć, że po prostu brał udział w zwiedzaniu. (…) Jeśli już coś mówił, stał przy tym tyłem do zwiedzających i wyglądał przez okno. O wpół do pierwszej natknęłam się w sali przodków na grupę turystów, którzy sprawiali wrażenie rozbitków. Siedzieli wyczerpani na podłodze i czekali, aż ktoś ich uratuje, ponieważ ich przewodnik zniknął w jakichś tajemniczych okolicznościach, a oni od dwudziestu minut szukają wyjścia”[3].
Lekko, bez pretensji do wielkości, z iście czeskim humorem. Doskonały lek na poprawę humoru. Nie do czytania w miejscach publicznych – wybuchy śmiechu mogą grozić lawiną zdziwionych spojrzeń.
Evžen Boček„Arystokratka w ukropie” |
- - -
[1] Evžen Boček , „Ostatnia arystokratka”, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, 2015, s. 219.
[2] Evžen Boček, „Arystokratka w ukropie”, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, 2016, s. 10.
[3] Tamże, s. 18.
[1] Evžen Boček , „Ostatnia arystokratka”, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, 2015, s. 219.
[2] Evžen Boček, „Arystokratka w ukropie”, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, 2016, s. 10.
[3] Tamże, s. 18.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz