Kolcolist. Źródło: Wikimedia |
Mroczna baśń
Łzy kapały im do zupy.
Łzy Zimowych Panien[1].
Łzy kapały im do zupy.
Łzy Zimowych Panien[1].
Nie wiadomo dlaczego mieszkańcy wioski nazwali je Zimowymi Pannami i kiedy to miano do nich przylgnęło; czy wołali na nie tak już wtedy, gdy jako małe dziewczynki biegały po wiosce, czy też nazwali je tak w mroźny październikowy dzień 1936 roku, dzień, w którym zginął ich opiekun a one zniknęły z ich życia. Na pewno jednak zimno nie było ich cechą, spłynęło na nie z innej bajki, z takiej, w której mieszka śmierć.
Okazało się, że nie na zawsze opuściły zagubioną wśród lasów wioszczynę. Po wielu latach, już jako dorosłe kobiety powróciły do rodzinnych stron i zamieszkały w domu dziadka, który wychowywał je po śmierci rodziców. Ich powrót zasiał w sercach mieszkańców niepokój, bo zmuszał ich do myślenia o czasach, które pogrzebali na dnie pamięci.
„O wszystkich tych zdarzeniach z przeszłości związanych z wojną w Tierra
de Chá rozmawiało się z rzadka. Były to czasy zamieszania i kłamstw.
Jednego ranka wszystko było czarne, kolejnego – białe. Jednego dnia
mieszkańcy wstawali z łóżek jako lewicowcy, następnego, bez
najmniejszych wyrzutów sumienia, przesuwali swoje polityczne sympatie na
prawo”[2].
Wiele się w tym okresie wydarzyło rzeczy bolesnych i strasznych. Nie każdy kto przetrwał tę ciężką próbę pozostał bez skazy. Ale nie tylko wiejska społeczność skrzętnie skrywała swoje tajemnice, także Zimowe Panny przyjechały do rodzinnego domu chowając mroczny sekret. Zniechęcone do świata i dręczone wyrzutami sumienia chciały się ukryć i spędzić resztę życia ciesząc się drobiazgami i śniąc swoje marzenia.
Właściwie nikt nie pamiętał Zimowych Panien, za to wszyscy pamiętali ich dziadka, który był znaczącą postacią w wiejskiej społeczności. Szanowano powszechnie jego mądrość, znajomość leczniczych ziół i umiejętność radzenia sobie z wszelkimi chorobami, ale w pamięci mieszkańców zapisał się przede wszystkim dlatego, że zawarł z nimi umowy, według których zobowiązali się oddać po śmierci swoje mózgi do badań naukowych. Przyjęli zapłatę, ale szybko pożałowali tej decyzji i pragnęli odzyskać swoje umowy. Uważali, że przez nie ich życie zatrzymało się w pewnym punkcie i od tamtej chwili nie mogli nic w nim zmienić. Przyjazd wnuczek wzbudził ich nadzieje na odzyskanie nieopatrznie podpisanych papierów, które blokowały im możliwość normalnego funkcjonowania, lecz zarazem zmusił do wejrzenia w głąb niezbyt czystych sumień.
Właściwie nikt nie pamiętał Zimowych Panien, za to wszyscy pamiętali ich dziadka, który był znaczącą postacią w wiejskiej społeczności. Szanowano powszechnie jego mądrość, znajomość leczniczych ziół i umiejętność radzenia sobie z wszelkimi chorobami, ale w pamięci mieszkańców zapisał się przede wszystkim dlatego, że zawarł z nimi umowy, według których zobowiązali się oddać po śmierci swoje mózgi do badań naukowych. Przyjęli zapłatę, ale szybko pożałowali tej decyzji i pragnęli odzyskać swoje umowy. Uważali, że przez nie ich życie zatrzymało się w pewnym punkcie i od tamtej chwili nie mogli nic w nim zmienić. Przyjazd wnuczek wzbudził ich nadzieje na odzyskanie nieopatrznie podpisanych papierów, które blokowały im możliwość normalnego funkcjonowania, lecz zarazem zmusił do wejrzenia w głąb niezbyt czystych sumień.
Figowiec. Credit Line: Janine |
Wśród mieszkańców wioski nie brak było postaci niezwykle malowniczych: nauczyciel, który prowadził wiejską szkołę z czystej potrzeby serca za to bez żadnych uprawnień; technik dentystyczny, który odczuwał przymus wyrywania zębów zmarłym by potem wstawiać je pacjentom; hodowca kapłonów, który gdziekolwiek był, patrzył na zegarek i spieszył się by nakarmić swoje ptaki; wdowa, która mimo ponownego wyjścia za mąż wciąż czuła się i zachowywała jak wdowa; kobieta, która potrafiła przepowiadać przyszłość i schodziła do wioski tylko podczas świąt lub w przypadku, gdy ktoś z miejscowych miał umrzeć; niechlujny i żarłoczny ksiądz, który przykutej do łóżka matce przekazywał tajemnice zdradzone mu podczas spowiedzi i który każdego dnia był zmuszony wspinać się na wysokie wzgórze do staruszki, która już, już miała umierać, ale za każdym razem odkładała ostatnią podróż, co zmuszało kapłana do kolejnej wędrówki.
Trudno by szukać w tekście rzeczy pięknych, wyidealizowanych. To proza bez znieczulania i wygładzania. Nie ma tam pięknych ludzi, każda z postaci ma jakieś cechy, które mogą budzić śmiech, politowanie albo wręcz odrazę. Dotyczy to zarówno całej społeczności jak i jej poszczególnych członków. Niekiedy opisywane wydarzenia wprawiają czytelnika w lekką konsternację, bo nie wiadomo czy są bardziej zabawne czy odstręczające. A jednak… mimo że niekiedy człowiek otrząsa się ze wstrętem ta opowieść wciąga jak narkotyk. Tajemnice odsłaniają się powoli, bo każda z postaci ma coś do dorzucenia, każda zdradza się z jakąś drobnostką i dopiero w zakończeniu narrator nadaje historii jednolity kształt. Magia splata się z codziennością jak w historiach opowiadanych podczas nużących zajęć. W tych opowieściach nie wszystko jest prawdą, wiele rzeczy to czysty wymysł, ale przecież nieistotne jest to jak bardzo są prawdopodobne, słuchacze wypatrują ich by zadziwiły i rozproszyły nudę.
Trudno by szukać w tekście rzeczy pięknych, wyidealizowanych. To proza bez znieczulania i wygładzania. Nie ma tam pięknych ludzi, każda z postaci ma jakieś cechy, które mogą budzić śmiech, politowanie albo wręcz odrazę. Dotyczy to zarówno całej społeczności jak i jej poszczególnych członków. Niekiedy opisywane wydarzenia wprawiają czytelnika w lekką konsternację, bo nie wiadomo czy są bardziej zabawne czy odstręczające. A jednak… mimo że niekiedy człowiek otrząsa się ze wstrętem ta opowieść wciąga jak narkotyk. Tajemnice odsłaniają się powoli, bo każda z postaci ma coś do dorzucenia, każda zdradza się z jakąś drobnostką i dopiero w zakończeniu narrator nadaje historii jednolity kształt. Magia splata się z codziennością jak w historiach opowiadanych podczas nużących zajęć. W tych opowieściach nie wszystko jest prawdą, wiele rzeczy to czysty wymysł, ale przecież nieistotne jest to jak bardzo są prawdopodobne, słuchacze wypatrują ich by zadziwiły i rozproszyły nudę.
Figowiec. Credit Line: James Forsberg |
Potoczny język, pełen kolokwializmów – jakby narrator był jednym z prostych mieszkańców wioski. Całość przypomina jedną z niesamowitych historii opowiadanych podczas wspólnie spędzonych przy łuskaniu kukurydzy czy pieczeniu kasztanów godzin, które choć znane wszystkim nadal są atrakcyjne. To historia, jak te, które wspominają siostry: o człowieku, który myślał, że jest kurą; o dziecku porwanym przez wilki, czy o mężczyźnie, który codziennie przemierzał wiele kilometrów, bo wierzył, że jest autobusem. Narracja obfituje w liczne powtórzenia, jakby rodzaj zaśpiewu, który powtarzają słuchacze; zamiast pełnych zdań często pojawiają się ich równoważniki a szyk wyrazów w zdaniu bywa zaburzony, co dodatkowo rytmizuje i dynamizuje tekst.
Lipy rosnące przy drodze.
A za oknami przyklejone do szyb twarze. I oczy. Te same co zawsze[3].
Były od siebie bardzo różne, te Zimowe Panny[4].
Niekiedy, ten pospolity język przypomina biały wiersz.
Dom i figowiec.
Krowa.
Zielone łąki w strugach deszczu[5].
Przyznam, że początkowo proza ta budziła we mnie uczucia dość ambiwalentne, jednak zaglądając do niej ponownie, raz za razem odkrywałam jakiś drobiazg, który uświadamiał mi jak perfekcyjnie wykorzystane zostały język i tradycja ludowych bajań. Z topornego, nieporadnego języka udało się Cristinie Sánchez-Andrade utkać naprawdę perfekcyjną opowieść, która zarazem bawi jak i ukazuje mroczną naturę człowieka.
A za oknami przyklejone do szyb twarze. I oczy. Te same co zawsze[3].
Były od siebie bardzo różne, te Zimowe Panny[4].
Niekiedy, ten pospolity język przypomina biały wiersz.
Dom i figowiec.
Krowa.
Zielone łąki w strugach deszczu[5].
Przyznam, że początkowo proza ta budziła we mnie uczucia dość ambiwalentne, jednak zaglądając do niej ponownie, raz za razem odkrywałam jakiś drobiazg, który uświadamiał mi jak perfekcyjnie wykorzystane zostały język i tradycja ludowych bajań. Z topornego, nieporadnego języka udało się Cristinie Sánchez-Andrade utkać naprawdę perfekcyjną opowieść, która zarazem bawi jak i ukazuje mroczną naturę człowieka.
Cristina Sánchez-Andrade „Zimowe Panny” |
- - -
[1] Cristina Sánchez-Andrade, „Zimowe Panny”, przeł. Katarzyna Okrasko, MUZA, 2016, s.18.
[2] Tamże, s. 28-29.
[3] Tamże, s. 34.
[4] Tamże, s. 22.
[5] Tamże, s. 40.
[1] Cristina Sánchez-Andrade, „Zimowe Panny”, przeł. Katarzyna Okrasko, MUZA, 2016, s.18.
[2] Tamże, s. 28-29.
[3] Tamże, s. 34.
[4] Tamże, s. 22.
[5] Tamże, s. 40.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz