Pije Kuba do Jakuba…
Co prawda, autor nawiązuje do „Słowa o Jakóbie Szeli” Brunona Jasieńskiego, ale mnie się skojarzyło z popularną przyśpiewką biesiadną, która wbrew pozorom wcale nie jest taka beztroska, bo wytyka różne nasze przywary a przede wszystkim zaleca umiar w spożywaniu napojów wyskokowych. A z tym, w dziewiętnastowiecznej wsi, którą opisuje Rak w powieści „Baśń o wężowym sercu, albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” było marnie. Żydowski karczmarz polewał, chłop przepijał ostatnie złotówki a kabzę napełniał sobie polski szlachetka, do którego należały gorzelnie (O tym często zapominamy, bo łatwiej obcego winą obarczyć). Tak to się działo w galicyjskiej wsi pod zaborem austriackim. Było prawie jak teraz: pany i chamy. Pany wymachiwały szabelkami i przy sutej wieczerzy rozprawiały o polskości i patriotyzmie a chamy w pocie czoła obrabiały pańskie pola i za byle przewinienie zbierały baty. Tam narodził się Jakub Szela, chłopski król, który porwał chamów do walki nie z zaborcą, lecz z tymi, którzy ich bezpośrednio ciemiężyli. Rabacja galicyjska, zwana również galicyjską rzezią ze względu na jej okrucieństwo odbiła się szerokim echem w ówczesnym świecie i zostawiła trwały ślad w historii: chłopi Szelę wielbili, panowie nazywali zdrajcą narodu. Prawda, jak zwykle leży gdzieś pośrodku, co zgrabnie wykorzystał autor snując baśń, w której zło łączy się z dobrem, lub zamienia z nim miejscami.