Zanim popłynie milion łez
Credit Line: Kwibuka Rwanda (cropped) |
Scholastique Mukosonga była jedną z tych, którym udało się wyjechać z kraju zanim rozpoczęły się masowe mordy Tutsich. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku została zmuszona do przerwania nauki, opuszczenia szkoły i kraju. Obecnie mieszka i tworzy we Francji. Podczas rwandyjskiego ludobójstwa zginęło wielu członków jej rodziny. Własne przeżycia i śmierć bliskich sprawiły, że w jej twórczości wciąż powracają motywy związane z tragedią Rwandy. Jej pierwsza książka „Inyezi ou les Cafards” nawiązuje do pogardliwego określenia, które nadali Tutsim ich współrodacy z plemienia Hutu – „inyezi” w języku kinyarwanda znaczy to samo co „cafard” w języku francuskim, czyli… karaluch. Kolejna powieść „La femme aux pieds nus” otrzymała Nagrodę Seligmann przeciw Rasizmowi, Niesprawiedliwości i Nietolerancji. „Maria Panna Nilu” jest jej czwartą powieścią i pierwszą wydaną w Polsce. Jak nietrudno się domyślić jej akcja toczy się w ojczystym kraju autorki. Jedną z bohaterek jest dziewczyna, Tutsi, której los przypomina historię życia autorki. Powieść mogłaby być satyrą na stosunki społeczne, szkolnictwo czy cudzoziemców zamieszkujących Krainę tysiąca wzgórz, ale komizm jest pozorny, bowiem zwierciadło, w którym oglądamy bohaterów nie ma żadnych krzywizn.
Credit Line: Antonis Kyrou |
„W liceum uczą się córki ministrów, wysokiej rangi wojskowych, biznesmenów, bogatych kupców. Wydawanie córek za mąż, to czysta polityka. Panienki są z tego dumne – znają swoją wartość. Dawno minęły czasy kiedy liczyła się tylko uroda. (…) Dzięki nim rodzina się wzbogaci, klan umocni swoją władzę, poszerzy swoje wpływy. Panienki z Liceum imienia Marii Panny Nilu wiedzą, ile są warte”[1].
Ponieważ władzę w państwie objęli właśnie przedstawiciele Hutu na szkoły zostały nałożone ograniczenia w przyjmowaniu uczennic pochodzących spoza tego plemienia. Uczennice Tutsi mogły stanowić tylko 10% uczących się w liceum dziewcząt. A przecież i to było dla niektórych zbyt wiele:
„Widzisz, co powodują limity rasowe – dwadzieścia uczennic, dwie Tutsi i z ich powodu mam przyjaciółki, prawdziwe Rwandyjki z większościowego ludu, z ludu motyki, dla których nie było miejsca w szkole średniej”[2] – twierdziła córka jednego z wielkich oficjeli w rządzie, która zresztą przy byle okazji szafowała określeniami „lud większościowy” i „lud motyki”.
Credit Line: Lindsey Elliott |
Sama nauka też musiała wyglądać dość ciekawie, bowiem, jak relacjonuje narratorka, naukę historii i geografii prowadziła nauczycielka, która uznawała, że historia dotyczy Europy, a geografia Afryki. Uzasadniała to tym, że „W Afryce nie było historii, bo Afrykanie nie umieli czytać ani pisać, zanim misjonarze nie założyli szkół. Zresztą to przecież Europejczycy odkryli Afrykę i wprowadzili ją do historii”[3].
Jakby w odpowiedzi na tego typu stwierdzenia w powieści pojawia się potomek starodawnych umwiru – strażników tajemnic, których zadaniem było zachowanie w pamięci historii królewskich rodów.
„(…) moja pamięć zachowała wszystko, co król powierzył mojej rodzinie. Dla umwiru zapomnieć to umrzeć. Król wzywał czasem na dwór wszystkich abiru. (…) A wielcy abiru, ci, którzy znali tajemnice – było ich czterech, największy był Munanira – sprawdzali ich pamięć”[4].
Wraz z jego pojawieniem się wkraczamy w magiczny świat wierzeń i obrządków dawnych Tutsi, który choć ukazany bardzo fragmentarycznie stanowi z jednej strony liryczną przeciwwagę dla rozgrywających się na realnym poziomie wydarzeń, z drugiej wnosi dodatkową iskrę niepokoju i wzmaga poczucie istnienia zagrożenia.
Świat mitów, choć o nieco innym podłożu, pojawia się również w wątku szalonego francuskiego malarza, który był wyznawcą teorii o nienegroidalnym pochodzeniu Tutsich i wierzył, że ich korzeni należy szukać w Egipcie. W swoich rojeniach za pomocą namalowanych przez siebie obrazów i przedziwnych obrządków pragnął przywrócić Tutsi pamięć i ocalić legendę o tym, że są potomkami bogini Izydy.
Nyungwe Twilight by Adam Cohn |
„Przez długie miesiące każdego roku deszcz jest władcą Rwandy, znacznie potężniejszym niż dawni królowie czy dzisiejszy prezydent, to na Deszcz czekamy, o niego błagamy, to on zadecyduje o głodzie lub obfitości, która będzie zwiastunem płodnego małżeństwa, pierwszy deszcz, kończący porę suchą, gdy dzieci tańczą, unosząc twarze ku niebu, by przyjąć upragnione wielkie krople, bezwstydny deszcz, obnażający pod mokrą tkaniną pagne niedookreślone jeszcze kształty młodych dziewcząt, Pan gwałtowny, natarczywy, kapryśny, który stuka o blaszane dachy, te ukryte pośród bananowców i te w błotnistych dzielnicach stolicy, ten, który zarzucił sieć na jezioro, zamazał obraz ogromnych wulkanów wznoszących się nad bezkresnymi lasami Konga, tymi trzewiami Afryki, Deszcz, deszcz bez końca, aż po ocean, z którego się zrodził”[5].
Nastrojowe fragmenty nie są jednak w stanie przysłonić fali okrucieństwa i przemocy, do których dochodzi w ekskluzywnym liceum. A przecież to tylko przedsmak tego co wydarzy się później.
„Maria Panna Nilu” to miejscami piękna, miejscami niezwykle brutalna opowieść o narodzinach i pielęgnowaniu nienawiści.
Scholastique Mukosonga
"Maria Panna Nilu"
|
[1] Scholastique Mukasonga, „Maria Panna Nilu”, przeł. Anna Biłos, Czwarta Strona, 2016, s. 7-8.
[2] Tamże, s. 39-40
[3] Tamże, s. 51.
[4] Tamże, s. 184.
[5] Tamże, s. 69-70.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz